piątek, 17 listopada 2017

Asteroida – 2096 rok (Część 3)

Nieśmiertelny Sojuz-K16 stał się teraz strategicznym holownikiem. Zacumował w naszym doku bez większych trudności. Jak tysiące razy wcześniej zresztą. Tylko, że teraz żyliśmy w zupełnie innej rzeczywistości, no i przytransportował nam cholernie niezbędną do przeżycia rzecz, wodę. Księżycową wodę. Anochin targował się z dowódcą Północnej Bazy III, Makarowem, przez wiele długich dni, zanim ten dobrodusznie zgodził się podarować nam odrobinę. Jakby drań nie rozumiał, że my naprawdę nie mamy skąd jej wziąć, a oni przecież śpią na jej księżycowych złożach. Później problemem było dostarczenie jej tutaj. Dowódca okołoksiężycowej, po równie długich negocjacjach zadecydował, iż ostatecznie zrobi to „dla dobra ludzkości”. W każdym razie, jakoś tak wzniośle się o tym wyraził. Cwaniak miał do dyspozycji Sojuza, z systemem holującym New Fregat. To cholernie dużo. A co my mamy? Sczepione z nami, bezużyteczne teraz Progress XXI i prywatną New Shepard, które nadawały się tylko do latania na niedostępną Ziemię.
Od myślenia o tym wszystkim, rozbolała mnie głowa. Wsparta o poręcz, patrzyłam przez okno w kierunku, otoczonej ciemnym pyłem, Planety. Po początkowym szoku i panice, instynkt samozachowawczy czy tam przetrwania, jak kto woli, zdominował poczynania większości z nas. Energia życiowa, nerwowo wytracana w płomieniach rozgorączkowanych emocji, przerzucana była teraz w kierunku wytężonej pracy. Duża w tym zasługa Anochina. Mówią, że dobrego dowódcę poznaje się dopiero w sytuacji kryzysowej. To, co wydarzyło się kilka tygodni temu, z całą pewnością kwalifikowało się do miana takiego właśnie ekstremalnego zdarzenia. Anochin, prywatnie mąż i ojciec piątki dzieci, ogarnął się w tym wszystkim chyba najszybciej z nas. Może pomogło mu twarde wyszkolenie wojskowe a może przekonanie, iż bliscy jednak przeżyli apokalipsę. Diabli raczą wiedzieć. Dość, że pochwycił i trzymał nas teraz silną ręką.
Łyk ciepłej, wodnistej kawy, spływał do żołądka, przyjemnie rozgrzewając ciało. Niespokojne wspomnienia, przeplatane luźnymi przemyśleniami, nadal krążyły w mojej głowie. Ciężko wzdycham, wpatrując się w okryty szarością glob, sunący cicho pod nami. Moją uwagę przykuwają coraz wyraźniejsze zawirowania w atmosferze. Od dłuższego już czasu staram się dostrzec w ich strukturze jakieś nieszczelności. Lekki szmer w korytarzu sekcji działa rozpraszająco i na chwilę odrywam od nich wzrok. Wołodia też ma teraz przerwę w pracy. Widzę, jak nieporadnie mocuje stopy w uchwytach przy sąsiednim oknie. Odwracam wzrok, nie chcąc go peszyć. To kosmiczny turysta, który tu utknął. Przyleciał na trzy dni, z jedną parą spodni i garstką bielizny. Teraz dostał służbowy uniform na zmianę, nieco przykrótki, bo akurat innego nie mieliśmy. Ma w ręce pożyczony kubek ze słomką, z którego powoli i z namaszczeniem wypija jakiś płyn. Kątem oka widzę, że równie intensywnie jak ja, usiłuje skupić swoją uwagę na ciemnoszarej powłoce, otaczającej Ziemię. Pozwalając swobodnie przebiegać myślom przez zmęczony umysł, uświadamiam sobie, iż lubię jego towarzystwo. Wołodia to jeden z nielicznych mieszkańców stacji, który skutecznie broni się przed popadaniem w ponury stan beznadziei i otępienia. Wciąż chyba nosi w sobie żywą nadzieję, że na dole ktoś jednak przetrwał. „Na Syberii nie takie mrozy mieliśmy” - już kilkakrotnie próbował zasiać w nas cień tej nadziei, kiedy Dowódca ponownie obwieszczał, iż nadal brak jest jakiegokolwiek sygnału z Ziemi. 

---

- Ta nieszczelność w śluzie mogła nas zabić, idiotko! - darł się tak, że niemal cała Baza trzęsła się w posadach. Tym razem jednak nikt nie próbował go uspokoić. Nawet Dowódca stojący z boku, słuchał tylko, sprawiając wrażenie zamyślonego, jakby nieobecnego.
- Szmata i gary zmywać! Potem całą Bazę wyliżesz! Zejdź mi z oczu! 
Drgnęła, ciężko oddychając, ale wciąż stała w miejscu. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ponownie się wytłumaczyć, ale ostateczne pod naporem wzroku Sierżanta, wyszła. W pomieszczeniu zaległa ponura cisza. Żołnierze i kilku cywili, oderwanych od swoich obowiązków krzykami, teraz powróciło do przerwanej pracy. Sierżant spojrzał wyczekująco na Dowódcę. Ten jednak nic nie odpowiedział. Odwrócił się na pięcie i wyszedł do swojej kwatery. 
- To z przemęczenia. Przydzieliłeś jej za dużo obowiązków. - Stojący za plecami Sierżanta Inżynier, próbował go trochę stonować. 
- Właśnie widzę. - Ten wycedził po chwili, zaciskając zęby w zdenerwowaniu. - O mały włos nie doszło przez nią do skażenia. Jak tak dalej pójdzie, to zdechniemy tu w radioaktywnych oparach. 
Spojrzał na wskazania sensorów, wyświetlane na monitorach. Nadchodziła kolejna pyłowa nawałnica. 
- Jeszcze i to! Szlag! Ściągnij ludzi i maszyny z terenu! Na dziś starczy. - Zamyślił się przez chwilę, po czym dodał, już dużo spokojniej i ciszej: - I wyślij ją do łóżka. Niech porządnie wypocznie. Jutro będzie potrzebna.

---

W korytarzu panuje taka cisza, że gdyby nie szum wentylatorów, pewnie słyszałabym bicie własnego serca. Widok za oknem, nie ulega większym zmianom. W głowie pobrzmiewają mi twarde słowa Anochina: „Nadzieja, to ważna rzecz, ale teraz musimy wdrożyć rozwiązania, które pozwolą nam tutaj przetrwać. Nawet zakładając, że ktoś się jednak pod nami uchował, to z całą pewnością ma teraz dość swoich problemów, aby zajmować się jeszcze naszymi. My zresztą też nie moglibyśmy nic zrobić, aby mu pomóc. Taka jest brutalna prawda. Musimy przyjąć, że zniszczeniu uległa cała infrastruktura na powierzchni Ziemi, w tym drogi, lądowiska, więc na razie nie ma opcji, abyśmy tam mogli wylądować.” 
Przełykam głośno kawę, lekko się krztusząc. To sprawia, że przez moment ja i Wołodia patrzymy na siebie. - Dobry chłopak, troskliwy. - Przez myśl przelatuje mi szybka refleksja. Przestaję kaszleć i gestem dłoni daję mu sygnał, że już dobrze. Obracamy się i ponownie wypatrujemy czegoś w ponurym widoku, rozpościerającym się za oknami. Coraz cięższe myśli przetaczają się przez moją głowę. - Ci z okołoksiężycowej nie mają aż takich problemów. Są bardziej zżyci z mieszkańcami księżycowych baz naziemnych. Mają lepiej obcykaną wymianę towarów. Uniezależnili się w dużo większym stopniu od ziemskich zasobów niż my. I zrobili to niemal od razu. - Spuściłam oczy, wypuszczając głośno powietrze. Tym razem ostrożniej pociągnęłam przez słomkę łyka wodnistej kawy. Ból głowy zaczął się wzmagać. Teraz czuję wyraźnie, jak pulsująco narasta. - Może ta reglamentowana w mikroskopijnych ilościach kofeina coś pomoże. - Pociągnęłam kolejny łyk. - Nie mam sumienia prosić o coś przeciwbólowego. Nie mamy skąd brać leków, więc ich zapasy pewnie wkrótce i tak ulegną wyczerpaniu. 
Cichy brzęczyk komunikatora wyrwał mnie z ponurego zamyślenia: - Odprawa w Sekcji Dowodzenia za dziesięć minut. -  Spotykam się z nieco zdziwionym wzrokiem Wołodii, jednak oboje nie zdobywamy się na żaden komentarz. Wydaje mi się jedynie, że głos Anochina jest nieco bardziej podekscytowany niż zwykle. – Ciekawe, co tym razem? – Odczepiamy się od uchwytów i przemieszczamy, sunąc niezbyt płynnie w powietrzu, w kierunku centralnej sekcji.

czwartek, 26 października 2017

Asteroida - 2096 rok (Część 2)

Stał przy swoim teleskopie, ustawionym w ogrodzie, spokojnie sącząc piwo. 
- Tam jest? Widzisz ją? 
Przyłożyła oko do okularu i spojrzała w niebo. Dostrzegła drgający, ledwo widoczny punkt. Zadrżała. Chyba to zauważył.
- Chcesz łyka? 
Nie odmówiła. 
- To ile mamy czasu? 
Nie odpowiedziała. 
- A ktoś jeszcze, oprócz nas, wypatruje tego ustrojstwa? 
- Możliwe. Ale jakie to ma teraz znaczenie?
Zimny trunek spływał do żołądka, dając chwilowe ukojenie rozpalonemu z emocji ciału. Spokojna, cicha okolica, z dolatującymi od czasu do czasu odgłosami rechoczących gdzieś w oddali żab, działała złudnie rozluźniająco. Astronom - amator, ze specyficznym nastawieniem do życia,  powoli lustrował nocne niebo, kontrolując co jakiś czas ‘swoją’ asteroidę. Powiedział jej kiedyś, dawno temu: „Jeśli ogłoszą, że wkrótce zderzy się z nami jakaś kosmiczna skała, to chciałbym to zobaczyć. I to najlepiej siedząc w pierwszym rzędzie, żeby nic mi nie umknęło”. Rozsądne podejście, przy tej całej jego ciekawości świata, nieuchronności zdarzenia i gdy nie ma perspektyw na ratunek. - myślała, gdy wraz z nim spoglądała przez teleskop w kierunku nadlatującej skały…

---

Miała szeroko otwarte oczy i usta uchylone w niemym krzyku. Przywarła do okna i trwała tam jak sparaliżowana. Widziała jak potężna skała, przedzierając się przez atmosferę, zaczyna płonąć. Zewnętrzne warstwy asteroidy, trąc o cząsteczki powietrza, błyskawicznie rozpalały się do temperatury rzędu kilku tysięcy stopni, topiąc się i odparowując. Blask ognia odbijał się na jej przerażonej twarzy. Oniemiały z szoku współpracownik, również zastygł w bezruchu, tuż za jej plecami. Obserwowali gigantyczną kulę, otoczoną żarem, wbijającą się bezlitośnie w kontynent euroazjatycki. Potężna energia, uwalniana podczas zderzenia, unosiła ogromne połacie ziemi na wysokość kilku kilometrów. Sam moment zderzenia trwał kilkadziesiąt sekund, choć dla przerażonej kobiety, tkwiącej w oknie Stacji, nieskończoność. Ktoś szarpnął ją za ramię, a może tylko szturchnął przez przypadek. Zabolało. Zapatrzona w widok za oknem, nie zwróciła na to jednak większej uwagi. Ze stanu głębokiego odrętwienia wyrwał ją drżący głos współpracownika:
- Ale jak to możliwe, że nie otrzymaliśmy wcześniej żadnej informacji z naszych podstacji? Systemów namierzania? - szeptał zaszokowany, tuż nad jej ramieniem. Szybki i płytki oddech sprawił, że głos uwiązł mu w gardle. Nie skomentowała jego słów. Patrzyła przed siebie nieprzerwanie, zupełnie otępiała. Skutki kataklizmu rozprzestrzeniały się, ogarniając swoim zasięgiem coraz większy obszar planety. Zaczęła drżeć. 
- A jakie to ma teraz znaczenie? - przebłysk myśli pojawił się na ułamek sekundy w jej świadomości i ledwo dostrzeżony, szybko umknął. 

---

Życie na globie powoli zamierało. Promienie Słońca z trudem przedzierały się przez atmosferę planety, spowijaną coraz grubszą warstwą pyłów. Ziemia targana wstrząsami wtórnymi, z roztrzęsionymi i spękanymi płytami kontynentalnymi oraz rozbujanymi dnami oceanicznymi, zachwiała się na stabilnej dotąd orbicie. Rozbudzony gwałtownymi naprężeniami skorupy i płaszcza ziemskiego wulkanizm, eksplodujący z gwałtowną siłą, zaczął ulegać stopniowemu wygaszaniu. Temperatura spadała i z godziny na godzinę pogarszały się warunki, umożliwiające egzystencję resztkom cudem ocalałej z kataklizmu fauny i flory. Nad spowitą mroczną aurą planetę, nadciągnął czas ciszy i ciemności, przerywanej jedynie wiejącymi gdzieniegdzie wiatrami. Skalistą powierzchnię Ziemi zaczęła otulać potężna kołdra gigantycznego zimna, znamionująca nadejście epoki lodowcowej. 

---

Minęło kilka tygodni. Niestety, do dzisiaj nie udało nam się nawiązać z nikim na Ziemi jakiegokolwiek kontaktu. Trwamy więc osamotnieni na orbicie. Mieszkańcy kilku baz na Księżycu i dwóch na Marsie są w zasadzie samowystarczalni. My i stacja okołoksiężycowa niestety musimy sobie to dopiero wypracować wieloma wyrzeczeniami i poświęceniem. Ja nadal trwam na swoim stanowisku w laboratorium, które teraz stało się jednym z kluczowych, dla przetrwania ludzi na Stacji. Zajmuję się optymalizacją i zwiększeniem produkcji pożywienia, bez którego przecież nie przetrwamy. Pojemniki z rozkwitającymi roślinami, ustawiane rzędem jeden przy drugim, zajmują teraz powierzchnię czterech sekcji. Jednak to wciąż mało. Od kilku dni przystosowujemy więc nową strefę. Pracy jest bardzo dużo, ale nikt nie narzeka. Musimy być niezależni aby jakoś przetrwać, podobnie jak te nieliczne ludzkie enklawy, porozsiewane na pozostałych dwóch globach. 

Dziś znów źle spałam, więc zaczęłam pracę wcześniej. Wiem, że jeden posiłek musi mi wystarczyć, ale cały czas czuję głód. Przenosząc kolejny rozsadnik, zerwałam ukradkiem listek i włożywszy do ust, zaczęłam go delikatnie i powoli przeżuwać. Żywność była wciąż i długo jeszcze będzie, deficytowym towarem na Stacji. Podniosłam głowę i spojrzałam przed siebie. W powietrzu, tuż przed moją twarzą, zawisła kropla. Załączyłam cichy odkurzacz, po czym otarłam rękawem pot z czoła. Wielogodzinna praca była koniecznością, jeśli mamy przetrwać. Pozwalaliśmy sobie jedynie na niewielkie chwile wytchnienia, jednak ja teraz muszę zrobić sobie dłuższą pauzę, inaczej zasłabnę. Stanęłam przy oknie. Długo nie mogłam przez nie patrzeć w kierunku Ziemi. Od jakiegoś czasu spoglądam jednak coraz częściej, w nadziei, że gęsta warstwa ciemnego pyłu zacznie się w końcu przerzedzać i zdołam dojrzeć powierzchnię tego martwego teraz globu… 

czwartek, 19 października 2017

Asteroida - 2096 rok (Część 1)

Zajęta sortowaniem dojrzewających roślinnych próbek w laboratorium, zerkała co jakiś czas w okno, w kierunku Ziemi. Stacja Kosmiczna sunęła bezszelestnie po okołoziemskiej orbicie, udostępniając widoki kolejnych połaci ‘błękitnej’ planety. Dźwięk cicho szumiących wentylatorów zagłuszany był jedynie przez spokojną melodię, którą delikatnie podśpiewywała pod nosem. Sczepione ze sobą sekcje Modułu Naukowego czasami lekko się kołysały. Drgania, przenoszone na elastycznych łączeniach, rozchodziły się wzdłuż całej Stacji. Kolejne drżenie wydało jej się silniejsze od pozostałych, więc zastygła w bezruchu, nasłuchując. Nagły odgłos skrzypienia, przerwał melodyjną ciszę i zdekoncentrował ją na tyle, że przez nieuwagę wysunęła nogi z opasek przytrzymujących. Odepchnęła lekko próbkę i pochwyciła uchwyt zainstalowany na ścianie sekcji. Jednak nie zdołała się go przytrzymać i nie udało jej się wrócić do równowagi. Przelatując powoli przez całe pomieszczenie, zatrzymała się miękko na przeciwległej ścianie. Stacja kończyła wykonywać rutynowy manewr, z wykorzystaniem bocznych silników, stabilizując swoją wysokość nad Ziemią. Współpracownik, obserwujący jej nieudolne ruchowe zmagania w stanie nieważkości, kiwnął ze zrozumieniem głową. 
- Widzę, że wciąż nie możesz się przyzwyczaić? - zagadnął, przyglądając się jej uważnie. Spojrzała na niego z nieporadnym uśmiechem. 
- Na razie wystarczy. Zrobimy przerwę. - Zdecydował i pociągnął ją za rękę w kierunku wyjścia. Wynurzyli się przez śluzę na korytarz. Wykonując płynne ruchy, wzdłuż ścian z okrągłymi oknami, poruszali się zwinnie do przodu. Po kilku metrach kobieta zatrzymała się przy jednym ze szklanych otworów, chcąc po raz kolejny wyjrzeć w kierunku Ziemi. Współpracownik płynnie odwrócił się w jej stronę i, chwytając za uchwyt przy ścianie, zatrzymał nieco dalej. Widząc, jak szeroko otwiera przerażone oczy, zbliżył się i sam wyjrzał na zewnątrz…

---

Wstrzymała oddech, analizując uzyskane dane. W półmroku, rozświetlanym jedynie ekranami monitorów, po raz kolejny usiłowała skupić całą swoją uwagę na rzędach cyferek. Kilkanaście godzin spędzonych na jednym z teleskopów, w potężnym kompleksie astronomicznym w Truszczynach, dawało się teraz porządnie we znaki jej zmęczonemu organizmowi. Dane przesłane przez znajomego miłośnika rozgwieżdżonego nieba były na tyle precyzyjne, że bez trudu odszukała pędzącą w przestrzeni międzyplanetarnej skałę. Patrzyła z coraz większym przerażeniem na wypełnione pola tabelek i projekcję przebiegu orbity potężnej asteroidy. Oddychała głęboko i niespokojnie. Ciche pikanie wskazywało na pojawienie się kolejnej partii danych. Ponownie wstrzymała oddech, sczytując je w skupieniu. Blade światło ekranu odbijało się na jej twarzy, uwidaczniając spływające ze skroni krople potu. W końcu opadła zrezygnowana na oparcie fotela i odchyliła głowę w kierunku niewielkiego, uchylonego okienka. Niesiona nocą cisza, przerywana jedynie delikatnym szumem aparatury i wentylatorów, nie dawała spodziewanego wytchnienia. Wstała i przeszła się wzdłuż ciemnego pomieszczenia, nie bardzo wiedząc, co ma teraz zrobić. 
- A co, jeśli jednak się mylę? - niespokojne myśli kłębiły się w głowie. Dochodziła północ. Wzięła kilka głębokich oddechów. Dała sobie parę minut na uspokojenie emocji. Ostatecznie zdecydowała rozesłać uzyskane wyniki, gdzie tylko się da. 
- I co dalej? - zastanawiała się, schodząc po stopniach ogromnego gmachu, skrywającego pod kopułą potężny teleskop. Szła, stawiając nerwowo kroki. Wykonała telefon do domu, ale nikt nie odbierał. Rozglądała się wokół, głęboko oddychając. Ogromna winnica, sąsiadująca z Obserwatorium, ciągnęła się aż po horyzont. Spojrzała w rozgwieżdżone, emanujące spokojem, niebo. Stała tak dłuższą chwilę, otulona nocną ciszą. Próbowała zebrać rozgorączkowane myśli, aż w końcu podjęła decyzję.
- Należy mu się odpowiedź. - wyszeptała, wsiadając do auta. Nie potrafiąc ocenić, ile czasu pozostało, ruszyła z piskiem.

środa, 27 września 2017

UFO w polu

Pisołech niydowno, jak to ftosi borowoł mi dziury w brzuchu, coby sie wywjedzieć jo co myśla ło UFO. 
Arthur C. Clarke,  kery pisoł dużo s-f , ale tyż popularyzowoł nauka, pedzioł kedyś, że jak ftosi nigdy niy widzioł UFO to znaczy, że jest kepskim łobserwatorym. Zdarzało mu sie widzieć UFO, ale nigdy niy mog pedzieć z czystym sumjyniym :widziołech pojazd Obcych.
Mje tyż to sie zdarzało, ale nojlepsze boło, jakech mjoł ta sekunda abo dwje, żech zwontpjoł...
Kedyś siedzonc przi piwie po Konferencji Meteorytowej w Olsztynie z uczonom profesurom, doktorami, docyntami itp. keryś z profesorów cosik tam pośmjywnie zaczon o UFO godać. Nastawjoł żech ucha. Kedy skończoł godom: 
- Jo kedyś widzioł UFO - na co profesor raczoł stwierdzić "Pierdolisz"! Inkszo rzecz, że to boła  z moji strony czysto prowokacja. W Polskim Towarzystwie Meteorytowym mom zaszczyt być łod samego poczontku, tj. 2002r i nigdy sie niy zgodało na tyn tymat. No i widza w tych profesorskich łoczach ździwjynie na blank ; zdowoł sie (jo znaczy) bez tela lot normalny, a tu co momy?...
- Doczkej - godom. Powjym jak boło, a potym sie pośmiejsz. A boło to tak:
Jechołech niyskoro wjeczór, no, noc już właściwie boła z roboty na kole. Z Gliwic przez Przyszowice i  na Chudów. Jedzie sie takom dość fest kryntom drogom z barzołami i lasym po bokach. Jesiyń głymboko już boła, mgła dość gynsto. Pociskom na kole w tyj mgle. Las po prawyj sie skończoł, i napoczły pola. Na polu, dobre 100 metrów w nim stoło te UFO. Łoświetlone, w kształcie dysku. Tak to wyglondało w tyj mgle. Rzondek lampek na dole i jedne jasne na wjyrchu. Szkoda żech aparatu niy mjoł! W pjyrwszyj sekundzie toch se pomyśloł: "Pjerona, majom mje!" W drugi sekundzie "Trza se to łobejrzeć z bliska". To, że to jest techniczne, a niy jakiś śwjycorz,  niy miołech wontpliwości.  Ślosżech z koła, zepar je ło drzewo i poszoł w pole ku tymu coś. Słychać boło ciche warczynie. UFO może warczeć pra? Ida i coroz lepi boło to widać, bo z jasnoka we ćmok żech wjechoł i łoczy zaczły sie  sztalować. To boł traktor z prziczepom do rozciepowania gnoju. Niyspodziankom mi to mniy bolo. Szkoda! 
Wszyske w śmjych, a profesor pyto  ze śmjychym "No dobra, ale skond pomysł ło UFO?" 
Bo to na pjyrwszy rzut łoka tak wyglondało, a jo niy mom tego zicheronga w łepje, w umyśle, że to niymożliwe, ale...  Bo przeca jakbych niy sprawdzioł yno citnoł, to mogbych godać ło UFO,  bo bych NIY WIEDZIOŁ co to boło. Musiołech sprawdzić, a niy domniymywać. Ale, jakby te coś wziyno i łodfurgło nigdy bych wom tego niy opowiedzioł...

Autor: Jerzy Strzeja

środa, 6 września 2017

SONDA

Obserwowała ją w skupieniu. Dane, przesyłane przez zewnętrzne detektory, były nadal niepokojące. Ich gwiazda, czerwony karzeł, już od dłuższego czasu, dawała im się we znaki. Iset monitorowała z niepokojem jej podwyższoną aktywność. Ostatnie rozbłyski, podczas których gwiazda wielokrotnie zwiększyła swoją jasność, uszkodziły prawie dwa procent instalacji, na większości platform mieszkalnych.
- Wciąż tutaj? Nie masz zamiaru dziś wracać do domu? – głos męża wyrwał ją z zamyślenia. Uśmiechnęła się, odwróciła od świetlistego wyświetlacza i podeszła ucałować go na powitanie.
- Dzieci zostają dziś dłużej w szkole, więc chciałam to wykorzystać – odpowiedziała, tuląc się do niego. – A co w kopalni? – spytała, zmieniając temat.
- Kończymy powoli na tej planetoidzie – zaczął, niemal jednocześnie całując jej szyję. – Wyeksploatowaliśmy ją doszczętnie. To żelazo-kamienna brekcja, więc teraz już coraz częściej napotykamy regolit czy inny krzemianowy gruz.
- Rozumiem. A te rozbłyski? Mam nadzieję, że nie utrudniają wam zbytnio życia? – spytała, z obawą w głosie, jednocześnie lekko odchylając się do tyłu, pod naporem dotyku jego ust. Oderwał je od niej na moment i patrząc głęboko, w czarne oczy, przycisnął ją mocno do siebie.
- Nie martw się, nic mi nie będzie. Zresztą, na kilka tygodni zacumuję w hucie, na drugiej planecie. Będę mógł teraz znacznie częściej przebywać w domu.
- Cudownie. – Jej oblicze momentalnie się rozjaśniło. Wczepił rękę w jej czarne, długie włosy i odchylając ją do tyłu, zupełnie się w niej zatracił.


Neferkare i Apopi wbiegli do mieszkania, krzycząc od drzwi chóralnie:
- Jeść!
Iset była na to, jak zawsze, doskonale przygotowana. Wypełnione po brzegi misy z jedzeniem, czekały na chłopców już od dobrych kilku minut.
- Mamo, mamo, widzieliśmy dziś Ziemię! – Apopi był wyjątkowo podekscytowany wydarzeniami, które odbyły się w szkole.
- Chyba gwiazdę, wokół której krąży Ziemia – poprawiła go. – Planet raczej nie mogliście widzieć z tego sprzętu, jakim dysponuje wasza szkoła.
- Tak, tak, ale wiesz mamo – przerwał w połowie na kilka sekund, potrzebnych do przełknięcia pożywienia – to będzie super czas, jak już nasza gwiazda wystarczająco zbliży się do Słońca. Będziemy mogli wtedy, w końcu polecieć na Ziemię! – Był tak przejęty, że jedzenie wypadało mu z ust.
- Drogie dzieci, cieszę się, iż nauczyciel potrafił rozbudzić w was takie zainteresowanie, ale musicie mieć świadomość – tu Iset przerwała na moment, aby zastanowić się nad właściwym doborem słów – że zbliżenie naszej gwiazdy do Słońca nastąpi za jakieś czterdzieści tysięcy lat. To mnóstwo czasu, moi kochani. I raczej tego nie doczekamy.
- Ale dzieci naszych dzieci doczekają, mamo. - Poważny głos Neferkare był dla niej lekkim zaskoczeniem. – I w końcu, zamiast żyć na orbicie tego czerwonego karła – kontynuował z poważną jak nigdy, miną - będziemy mogli zamieszkać na przyjaznej Ziemi.
Iset znała tęsknoty swoich dzieci. Od dawna były to również tęsknoty jej, jak i całej ich Cywilizacji. Odkąd niepowodzeniami kończyła się każda kolejna próba terraformowania skalistych globów tego układu, z utęsknieniem i nadzieją patrzyli w kierunku Słońca. Wszyscy bardzo chcieli wierzyć, że ich braciom, którzy przed tysiącleciami obrali tamten kierunek, udało się znaleźć sprzyjające życiu warunki na Ziemi.


- Podobno otwierają nowy człon orbitalny? Czy twój mąż już coś mówił na ten temat? – Bakmut podpytywała przyjaciółkę.
- Nie, nic nie wspominał. Wiem tylko, że na kilka tygodni przenieśli go do jednej z hut. Będzie tam nadzorował proces wytopu jakichś elementów stalowych. Niewykluczone, że będzie miało to coś wspólnego z tym, o co pytasz.
Odpowiedź Iset nie zadowoliła przyjaciółki, jednak przestała drążyć ten temat i spytała pełna obaw:
- Kiedy Dżehutimesa przeniesiono do jednej z kopalń, w której eksploatowano magmowe skały, a było to na pierwszej planecie, z trudem znosił to niskie ciśnienie, jakie tam panuje. Atmosfera była bardzo rzadka i jednocześnie tak toksyczna, że kombinezony wymieniano co kilka dni, choć przebywał w nich na zewnątrz, zaledwie kilka godzin na dobę.
- Rozumiem – Iset pokiwała głową – ale mój Thuoris będzie pracował na drugiej planecie. Po kilku nieudanych próbach jej terraformowania, atmosfera tam ma sporo tlenu i jest bardziej sprzyjająca. Praca na zewnątrz, pomimo, iż również będzie się odbywać w kombinezonach, będzie z pewnością przyjemniejsza.
- To prawda – Bakmut kiwnęła głową ze zrozumieniem i wzięła łyk słodkiego napoju do ust, przygotowanego przez Iset. Jeszcze długi czas kontynuowały spokojną rozmowę, w zacisznym pomieszczeniu, siedząc wygodnie przy potężnym oknie, z którego rozpościerał się wspaniały widok na niespokojną powierzchnię gwiazdy.


Herhor, główny nadzorca Muzeum Historii, zajmującego jedną z większych platform okołosłonecznych, od dłuższego już czasu czekał niecierpliwie na powrót bezzałogowej Sondy. Wysłano ją kilkadziesiąt lat temu, w celach rozpoznawczych. Udało się nadać jej prędkość, która stanowiła spory procent prędkości światła. Spoglądał teraz przez jedno z potężnych okien, na przytłaczający widok, przedstawiający czerwonego karła.
- Cierpliwość to cnota bogów – szeptał sam do siebie – ale bogowie świadkami, jeśli prawdą jest to, o czym od dawna się mówi, to będzie to najwspanialsza informacja, jaką usłyszę za swojego życia. – Tu przerwał monolog i kontemplując, opuścił głowę w zadumie.
- Czy już słyszałeś najnowsze wieści? – Iset wbiegła do potężnego holu, przerywając mu stan zadumy. Herhor nie poruszył się. Zamknął oczy i czekał w skupieniu na to, co ma mu do powiedzenia.
- Przechwyciliśmy naszą powracającą Sondę na obrzeżach Układu. Powinna tu być za kilka godzin. Najciekawsze jest jednak to, że nie przybyła tutaj sama. Mówi się, że najprawdopodobniej przywiozła urządzenie z informacjami od naszych przodków, którym być może dopisało szczęście i zdołali osiedlić się na Ziemi! – Iset dyszała ciężko z podekscytowania. Herhor powoli podniósł głowę, spojrzał przed siebie, marszcząc brwi.
- Nareszcie – wyszeptał.


Potężnych rozmiarów Sonda, płynnie wlatywała do monumentalnego hangaru. Herhor, wraz z współpracownikami, przyglądał się temu spokojnie, stojąc na wysokim podeście. Po zacumowaniu na podjeździe, w kształcie piramidy, nastąpiło automatyczne otwarcie śluzy Sondy. Na ruchomej taśmie wyjechał Obiekt, który nikomu z niczym się nie kojarzył. Jedyne, czego obserwatorzy byli pewni, to to, iż nie był on wytworem ich Cywilizacji. Herhor z namaszczeniem zszedł w podestu i podszedł do niezidentyfikowanego Obiektu. Przyjrzał się mu uważnie i wtedy dostrzegł dziwny napis. Wszyscy wstrzymali oddech a on w skupieniu objął go, nic nie rozumiejącym wzrokiem: VOYAGER 1.


Epilog
- Panie Profesorze, proszę o więcej szczegółów. Kiedy 5 września 1977 roku, z Przylądka Canaveral na Florydzie, wystrzelono sondę Voyager 1, powodzenie tej misji było wielką niewiadomą. Mamy rok 2027. Minęło więc 50 lat. Czy dziś możemy powiedzieć, że misja tej sondy się udała? – Reporterka przeprowadzająca wywiad z astronomem, podsunęła mikrofon pod twarz swojego rozmówcy.
- Cóż, misja tej sondy trwa nadal. Jednak już teraz możemy powiedzieć, iż z większości zadań, jakie dla niej zaplanowano, wywiązała się z powodzeniem.
– Rozumiem. Jednak faktem jest, iż na skutek wyczerpania się energii, potrzebnej do utrzymania pracy instrumentów zainstalowanych w tej sondzie, od dwóch lat nie mamy z nią kontaktu. Jaka będzie zatem dalsza jej przyszłość? – Reporterka nieustępliwie drążyła temat. Profesor pogładził swoją długą, siwą brodę, po czym, po chwili namysłu, spokojnie odpowiedział:
- Obecnie sonda znajduje się w krańcowym obszarze heliosfery. Za około 300 lat dotrze do Obłoku Oorta. Według przewidywań, jeśli nie wydarzy się tam nic nieoczekiwanego, w dość odległej przyszłości, sonda ta ma szansę przelecieć w odległości 1,64 roku świetlnego od gwiazdy Gliese 445. Ten czerwony karzeł obecnie zbliża się do naszego Układu Słonecznego i za około czterdzieści tysięcy lat, znajdzie się w odległości około 4 lat świetlnych. A co się będzie działo dalej, cóż…

niedziela, 27 sierpnia 2017

ZŁOWROGI ANTARES

ZŁOWROGI ANTARES

Łzy ciekły jej po twarzy, gdy patrzyła w rozpościerający się przed sobą widok, nieprzebytej, mrocznej przestrzeni kosmicznej.
- Już ich nawet nie widać... - Myślała gorzko. Kolejna grupa uciekinierów opuściła Układ.
Ona nie miała zbyt wielu szans. Ewakuacja, kontynuowana od wielu już pokoleń, jej póki co, nie objęła. Inni okazywali się lepsi, bogatsi, czyściejsi genetycznie...
Warunki na planecie, na której kiedyś mieszkali ich przodkowie, obecnie były bardzo niestabilne.
Uciekli więc z jej powierzchni, już dawno temu.
Od kilkunastu pokoleń utrzymywali się na orbicie, w jej cieniu, chroniąc się przed promieniowaniem czerwonego nadolbrzyma. Super masywny kolos, o stosunkowo chłodnej obecnie powierzchni, był towarzyszem ich niepozornej, niebieskiej gwiazdki, która obecnie znajdowała się w stabilnym ciągu głównym.

- Marzyła o spacerze po plaży, chłodnej bryzie, falach delikatnie muskających stopy... - Znała to cudowne uczucie, bo kilka razy zdarzyło jej się zlecieć na planetę.
Ale już od dawna przebywanie na jej powierzchni, gdy potężny towarzysz ich gwiazdy głównej w każdej chwili może eksplodować jako supernowa, było bardzo ryzykowne.
Łzy ponownie zaczęły cieknąć po jej twarzy. Od dłuższej już chwili ich nie ocierała. Nie miało to sensu, bo za nimi napływały kolejne, i kolejne, i kolejne...

Cień planety, w razie wybuchu, był dla porozrzucanych na stacjach orbitalnych mieszkańców, jedyną osłoną. Dni ich Cywilizacji, już dawno temu, zostały policzone.
Ci nieliczni, uprzywilejowani, którym udało się wyrwać, i uciec, porozlatywali się w różnych kierunkach. Czasami zastanawiała się, czy aby na pewno to oni są tymi, wygranymi?
Jaki warunki napotkają na planetach, które postanowili zasiedlić?
Czy będą miały już jakichś mieszkańców? Co stanie się wtedy?
Czy będą musieli walczyć, czy zostaną przyjęci pokojowo?
Pytań i wątpliwości było tysiące. Jednak spora grupa decydowała się ryzykować, nie widząc żadnej nadziei, na przetrwanie ich Cywilizacji tutaj.

Ona, i jej podobni, bez większych szans na ucieczkę, lub zwyczajnie nie chcący nigdzie uciekać, mieli jednak nadzieję...
Część naukowców skłaniała się ku temu, iż niewielka, błękitna gwiazdka ciągu głównego, wokół której krąży ich planeta, przetrwa wybuch swojego potężnego towarzysza bez większego szwanku.
Martwili się jednak o swoją planetę. Czy będą mieli gdzie wracać?
Czy promieniowanie, które będzie emitowane przez nowo powstałą po wybuchu gwiazdę neutronową, nie uniemożliwi im życia na ich planecie?...

Oderwała się od szyby i postanowiła przejść cichym, ponurym korytarzem.
Warunki na stacji były znośne, choć trudno było je nazwać komfortowymi.
Jej to jednak nie przeszkadzało. Przywykła już. To jej dom, tu się urodziła. Tu wyszła za mąż. Tu się urodziły jej dzieci.

Szła powoli, z opuszczoną głową, głęboko zamyślona.
W końcu przystanęła przy kolejnym, niewielkim oknie.
Planeta znajdowała się obecnie w zewnętrznej strefie systemu.
Z okna rozpościerał się podobny do poprzedniego widok.
Nie obejmował on setek stacji orbitujących w cieniu malutkiej planety, czy krążącej dalej, ich niepozornej, niebieskiej gwiazdki czy... potężnego, czerwonego nadolbrzyma.
- Znów te łzy...
Mało kto sypiał spokojnie. Nie znano dnia ani godziny, kiedy to wszystko się zacznie. Zupełnie jak z wulkanami na ich planecie.
Wiedziano o nich bardzo dużo, monitorowano różne parametry z nimi związane, a i tak, sam moment eksplozji pozostawał nieprzewidywalny...

- Ludzie powinni żyć na planetach, które je zrodziły... - Myślała nie raz, spożywając jałowy w smaku posiłek w jadłodajni, wśród dziesiątek podobnie, jak ona, egzystujących tu ludzi.
- Przy spokojnych, życiodajnych gwiazdach... - Rozmarzyła się...

Wstępne szacunki nie były niestety zbyt optymistyczne.
Naukowcy formułowali różne teorie i hipotezy. Część uważała, iż schronienie może im przynieść, ukrywanie się po przeciwległej stronie ich rodzinnej planety.
Zresztą, obecnie nie mieli i tak innego wyjścia. Miała nadzieję, iż w najgorszym wypadku, będą zmuszeni nadal żyć w orbitujących wokół planety, stacjach kosmicznych.
Zdążyli przywyknąć już do życia w cieniu swojego, kiedyś życiodajnego globu.
Nadal odwiedzali go i korzystali z dobrodziejstw z nim związanych, takich jak choćby, eksploatacja zasobów naturalnych. Po eksplozji jednak, wszystko może ulec zmianie.
- Znów te łzy... - Pomyślała zniecierpliwiona. Jej dzieci nie powinny widzieć, że płacze. Wkrótce wyjdą ze szkoły. Wspólnie zjedzą coś w jadłodajni
i wspólnie udadzą się do swoich skromnych kajut.

- Mam wspaniałą wiadomość! - Jej mąż grzmiał od śluz kajuty. - Zakwalifikowaliśmy się! Polecimy tam cała rodziną!
Dzieci doskoczyły do niego i rzuciły mu się na szyję. Ona nie wiedziała, co odpowiedzieć.
Słowa ugrzęzły jej w gardle.
- To wspaniała szansa na przetrwanie dla nas! - Objął ją i przytulił mocno.
Płakała. Tym razem już nie zważając na dzieci, płakała otwarcie.

Około pięciuset lat świetlnych od nich odkryto niepozorną gwiazdkę ciągu głównego, którą obiegało kilka planet. Naukowcy zwrócili szczególną uwagę na trzecią planetę tego układu. Sprawiała wrażenie stabilnej i miała niewielki księżyc. To ona stanowi cel ich podróży.

Pożegnanie z pozostającymi na stacji przyjaciółmi, resztą rodziny, było smutne i, pomimo usilnych starań, bardzo przygnębiające.
- Kiedyś i wam się uda. Też polecicie... - Wzajemne pocieszanie nie przynosiło żadnej ulgi.

Wyglądała przez niewielkie okno ich nowego statku kosmicznego. Lecieli wśród dziesięciu tysięcy wybrańców. Była jedną z ostatnich nadal przytomnych osób na pokładzie. Jej rodzina została już dawno ulokowana na swoich miejscach. Mają przed sobą kilkaset lat, zanim dolecą do celu. Ponad 99 procent tego czasu przehibernują w specjalnych komorach.
Wkrótce zaśnie i ona.
A co będzie potem...?
Czy uda im się dolecieć...?
Co lub kto, będzie tam na nich czekać...?
- Znów te łzy... - Pomyślała zniecierpliwiona, pogrążając się w coraz głębszym śnie...

niedziela, 13 sierpnia 2017

KRATER CHICXULUB

KRATER CHICXULUB

- Nie możemy tutaj się zapuszczać. Rodziciel nas strasznie ochrzani. – Ima wysyczał do Oma.
- Daj spokój. To tylko niewielki system planetarny na obrzeżach ramienia naszej galaktyki. Zwykłe peryferie. Nie ma tam nic ciekawego. Ale za to pełno jest fajnych, latających pomiędzy planetami, skał. Pogonimy się tam trochę. – Ima dotknął mackami ekran i skierował statek w kierunku planetoid, otaczających system planetarny. Oma, pędzący zaraz za nim swoim statkiem, zrobił to samo. Latali, zabawiając się trącaniem skał. Obserwowali, jak spalają się w górnych warstwach, potężnych gazowych olbrzymów. W końcu wlecieli w wewnętrzne strefy układu planetarnego.
- Oma, spójrz, na tej trzeciej planecie jest ciekawa atmosfera. Wlecimy zobaczyć co tam jest? – I nawet nie czekając na odpowiedź swojego mackowatego towarzysza, zaczął kierować swój statek w kierunku niebieskiej planety. Sprawnie omijali ziejące lawą, potężne wulkany. Ima podziwiał bogatą florę i faunę  planety.
- Jest tu bogate i urozmaicone życie. – W końcu zachwycony wysyczał do Oma.
- Nudy. Strasznie prymitywne kilkunastometrowe stwory. – Ten mu w odpowiedzi wysyczał.
- A widziałeś te malutkie, ssące pokarm rodzicieli stworki? – Nie odpuszczał Ima.
- Tak widziałem. Widziałem też kilkumetrowe latające stworzenia, oraz kilkudziesięciometrowe pływające w substancji wodnistej. Nic ciekawego. Prymitywne stworzenia i tyle. – Syknął Oma, gdyż miał już dość zachwytów Ima. - Lećmy stąd. Nudno tu. – Ima sycząco przytaknął swoją galaretowatą głową. Mackami nadali nowy kurs swoim statkom, które skierowali ku centrum galaktyki. Po drodze minęli potężną planetoidę, o średnicy ponad dziesięciu kilometrów, którą dla zabawy, kilka godzin wcześniej wybili, ze swojej orbity. Zmierzała ku trzeciej planecie układu planetarnego…

Epilog:

Uderzenie ciała niebieskiego, w wyniku którego powstał krater Chicxulub (w Zatoce Meksykańskiej na Półwyspie Jukatan), miało miejsce pod koniec kredy (66 milionów lat temu). Uważa się, iż zdarzenie to, połączone z wzmożonym wulkanizmem (który utworzył trapy Dekanu) było powodem wymierania wielu grup zwierząt (m.in. potężnych gadów władających ówcześnie Ziemią). Z czasem nisze, powstałe po ich wymarciu, częściowo zdołały wypełnić niepozorne ssaki, z których po milionach lat ewolucji, wyłoniła się linia homo sapiens…

niedziela, 6 sierpnia 2017

TEORIA HIPERPRZESTRZENI

TEORIA HIPERPRZESTRZENI

Spacer nadbałtycką plażą był dla niego, jak zwykle, bardzo wyczerpujący. Wpatrywanie się w morską toń, przywoływało wspomnienia, a te wywoływały ból. Niestety, nie mógł nic na to poradzić. Wypatrywanie takich nieszczęśników jak on, poszukiwanie dowodów i odpowiedzi, od kilkunastu już lat, było jego celem…

…VIII wiek. 17 letni Eryk żeglował właśnie wraz ze swym ojcem na byrdingu. Celem ich podróży handlowej był słowiański Wolin. Pogoda dopisywała im wspaniale. Eryk postanowił wyskoczyć za burtę, aby nieco orzeźwić się w wodzie. Wtedy to się stało…

…Wpadł do wody z dużej wysokości, o mało nie tracąc przytomności. Szybko się otrząsnął z pierwszego szoku. Rozejrzał się wkoło. Po byrdingu ojca nie było śladu. Rozejrzał się ponownie na wszystkie strony. Nigdzie nie dostrzegł łodzi. Nie wierząc własnym oczom, zaczął krzyczeć z całych sił. Ale nikt mu nie odpowiedział. Jak szybko zdołał, zebrał rozbiegane myśli. Nie miał problemu z utrzymaniem się na wodzie. Ojciec, wytrawny wiking, zadbał o odpowiednie przygotowanie syna do życia. Ale nawet najwytrawniejszy pływak, nie zdoła dotrzeć do Wolińskiego brzegu, z miejsca, gdzie znajdowała się obecnie ich łódź. Eryk postanowił jednak płynąć. Pozostanie tutaj było równe śmierci…

…Kilka godzin później wyłowiła go załoga niewielkiego kutra, która wracała z całodziennych połowów, do przystani rybackiej w Mielnie - Unieściu…

…Wkoło niego kręciły się postacie w białych ubraniach. Był podpięty do jakichś maszyn, które wydawały dziwne dźwięki. Nie rozumiał języka w którym rozmawiano, jedyne co rozpoznawał, to pojedyncze słowa i niektóre sformułowania. Usłyszał i zapamiętał tylko jedno, ale za to wielokrotnie powtarzane słowo: „amnezja”, chociaż dopiero kilka miesięcy później, zrozumiał, co ono oznacza. Kręciło mu się od tego wszystkiego w głowie. Czuł się zupełnie zagubiony w tej nowej rzeczywistości, w jakiej się niespodziewanie znalazł…
Po wielu tygodniach psychicznej walki, w końcu powoli zaczął się godzić z nową sytuacją i postanowił podjąć próbę zaadoptowania się do nowej rzeczywistości XXI wieku...

Na teorię hiperprzestrzeni trafił przypadkiem, kilka lat później. Kiedy kończył studia z fizyki i astronomii, ktoś mu ją podsunął. Skrupulatnie przeanalizował jej główne założenia. W końcu natrafił na jakiś ślad, który potrafił sensownie wytłumaczyć, co się wydarzyło tamtego feralnego dnia. Samego przelotu przez tunel czasoprzestrzenny nie pamiętał, tylko bolesne uderzenie w taflę wody.

Teraz codziennie spacerował plażą w Mielnie, przyglądał się bacznie ludziom i lustrował taflę wody. Może nie był pierwszy, którego wchłonął tunel czasoprzestrzenny. Może przed nim byli inni, a po nim będą następni. Czasami wypływał swoim kutrem rybackim w morze, w miejsce, gdzie jak sądził, to się wydarzyło. A może ktoś właśnie płynie zszokowany do brzegu, jak on kilkanaście lat temu… Pogodził się już z tym zrządzeniem losu. Teraz miał misję odszukania podobnych sobie, o ile istnieli…

Cytaty:
 „…Chociaż tunele stanowią fascynujący temat badań, najbardziej chyba intrygującym pojęciem, jakie może się wyłonić z dyskusji o hiperprzestrzeni, jest kwestia podróży w czasie…”
„…Przeważnie uczeni nie mieli zbyt wysokiego mniemania o kimś, kto poruszał kwestię podróży w czasie. Przyczynowość […] jest silnie zakorzeniona w podstawach nowożytnej nauki. Jednak w fizyce tuneli pojawiają się efekty „nieprzyczynowe”. Musimy wręcz robić dodatkowe silne założenia, aby zapobiec możliwości podróży w czasie…”

Źródło:
Michiko Kaku, 1997. Hiperprzestrzeń Wszechświaty Równoległe, Pętle Czasowe i Dziesiąty Wymiar. Na Ścieżkach Nauki. Prószyński i S-ka. Warszawa 1997. s.42.

czwartek, 13 lipca 2017

BETELGEZA

BETELGEZA

Kiedy wyruszyli, ICH gwiazda centralna była szybko powiększającą się olbrzymią kulą ognia, tzn. czerwonym nadolbrzymem. Szybko, oczywiście mowa o prędkości w skali kosmicznej. W skali życia mieszkańców, jednej z obiegających ją planet, trwało to wieki, wieków... ONI bardzo długo, ale systematycznie przygotowywali się do tego nieuchronnego zdarzenia. Oczywiście zdarzali się wśród nich malkontenci, twierdzący, że to bujdy na resorach i że ICH planeta jest płaska, a gwiazda centralna będzie trwać wiecznie w stanie niezmiennym. Jednak kiedy ICH niebo zaczęło zmieniać kolor, bo w gwieździe powoli kończyło się spalanie wodoru a zaczynała synteza helu, wszystko nabrało niesamowitego rozpędu. Już w przeciągu kilku pokoleń, widać było skutki działalności zmobilizowanych mieszkańców zagrożonej planety. Nie zjednoczyło to bynajmniej skłóconych plemion. Wojny wciąż się toczyły, spory wciąż trwały. Jednak bardzo duża część jej mieszkańców podjęła wysiłki zmierzające do uratowania ICH cywilizacji, przez zagrożeniem jakie niechybnie spadnie na ICH planetę, ze strony olbrzymiej gwiazdy centralnej.

Postęp technologiczny w podróżach międzyplanetarnych szedł IM bardzo opornie. Najpierw z trudem oderwali się od swojej planety. Wylądowanie na rodzimych dwóch księżycach, też nie było proste. Mozolny postęp był okupiony olbrzymim wysiłkiem oraz wieloma ofiarami. Minęło już kilka pokoleń, odkąd powzięli informację o możliwym przebiegu ewolucji ICH życiodajnej gwiazdy. Pracowali niestrudzenie nad ucieczką w kosmos. Jednak wraz z postępem technologicznym, coraz częściej zadawano sobie pytania: Dokąd polecimy? I gdzie zamieszkamy?

Próby odkrycia planet poza ICH układem planetarnym, początkowo nie przynosiły żadnych efektów. Do tego stopnia byli zniechęceni, iż niektórzy całkiem zwątpili w istnienie planet innych gwiazd. Jednak z czasem, wraz z udoskonalaniem technik obserwacyjnych, zaczęły pojawiać się pierwsze odkrycia. Początkowo wątpliwe, później jednak coraz bardziej wiarygodne. Jak tylko zaczęto wysyłać potężne teleskopy poza atmosferę ICH planety, poszukiwania zaczęły nabierać rozpędu. Na początku odkrywano tylko potężne gazowe olbrzymy. Wielu straciło nadzieję, iż gdziekolwiek znajdą podobną do tej, na której żyli. Na szczęście z czasem, kolejne pokolenia unowocześniały metody badawcze. Wkrótce zaczęto odnajdywać i skaliste globy, obiegające swoje gwiazdy centralne. Odkrywano, iż niektóre z nich krążą w egzostrefach swoich gwiazd. Wybranie odpowiedniej kandydatki nie było jednak łatwe. Musiało zostać spełnionych bardzo wiele czynników, aby mogli na niej zamieszkać. W końcu, aby zwiększyć swoje szanse na przetrwanie, wybrano trzy planety różnych gwiazd…

Wyruszyli niemal równocześnie, obiecując sobie solennie, że nigdy nie stracą ze sobą kontaktu. Nie było czasu na wysyłanie sond do planet, które wybrano, więc ryzyko było olbrzymie. Jednak nie mieli wyboru. Pozostając tutaj, ICH dotychczas życiodajna gwiazda centralna, podczas wybuchu supernowej, z cała pewnością by ich pochłonęła. Była to podróż w jedną stronę. Nikt nie miał wątpliwości. Kiedy statki opuszczały orbitę ICH ukochanej planety, patrzyli na nią wiedząc, że już nigdy tu nie powrócą. Wkrótce nadszedł czas i na ICH rozstanie, kiedy to kilkaset statków musiało obrać trzy oddzielne kursy. Były to bardzo smutne chwile dla ICH cywilizacji, ale i pozwalające patrzeć z nadzieją na przyszłość. To była ICH jedyna szansa na przetrwanie.

Zaledwie połowa prędkości światła, jaką udało IM się osiągnąć to i tak dużo, w porównaniu, z tym co zakładano. Nieco ponad 642 lata świetlne, przy tej prędkości, rozłożą się na około 1300 lat podróży. Droga zajmie IM więc wiele pokoleń. Kiedy dotrą na miejsce, już nie będą tymi samymi istotami. Rodzice dbali, aby następne pokolenia pamiętały o rodzinnej planecie i życiodajnej niegdyś gwieździe. Jednak z czasem, wraz z kolejnymi narodzinami, zamiast na przeszłości, skupiano się na tym, co ICH czeka…

W miarę zbliżania się do celu podróży, coraz więcej dowiadywali się o Nowej Ziemi, jak nazwano wybraną planetę. Jej centralną gwiazdą był niezbyt duży obiekt, znajdujący się jeszcze w ciągu głównym. Oszacowali, iż minie co najmniej pięć miliardów lat, zanim wejdzie on w fazę czerwonego olbrzyma. A potem czeka go w miarę spokojne „umieranie”. Zatem będą mieli bardzo dużo czasu na rozwój swojej cywilizacji. Na to od pokoleń czekali. To dawało IM olbrzymie poczucie bezpieczeństwa. Upatrzoną przez nich gwiazdkę otaczało około ośmiu planet, z czego cztery najbliższe jej, były skaliste. Teraz gwiazdka ta, jest tylko małym punkcikiem w ICH teleskopach, mniejszym nawet niż ICH potężna, wkrótce eksplodująca gwiazda centralna.

Hipoteza, jaką wysnuł jeden z ICH naukowców, było dla większości z NICH sporym szokiem. Nie miał co prawda bezpośrednich dowodów, ale jego rozumowaniu nie można było zarzucić braku logiki. ICH urządzenia obserwacyjne bardzo skrupulatnie przyglądały się Nowej Ziemi. Miała jeden księżyc i wspaniałą atmosferę. Tyle zdołano zaobserwować, ale dużo więcej zaczęto się domyślać.
– A co jeśli na tej planecie istnieje inteligentne życie? Bo czemuż by miało się nie wykształcić. Planeta ta miała pod wieloma względami dogodniejsze warunki do tego, niż NASZA. A najważniejsze, miała o wiele więcej czasu…
Mało kto brał to dotychczas poważnie pod uwagę. Większość była pewna, że są jedynymi istotami rozumnymi we całym Wszechświecie.
- A jeśli nie jesteśmy jedyni? Co wtedy zrobimy? Zaatakujemy czy spróbujemy się pokojowo porozumieć? Czy oni w ogóle zgodzą się na pokojowe współistnienie z nami?

Wielu z NICH taka możliwość przytłaczała. Budziła obawy i niepokój. Jednak nie mogli się teraz cofnąć. Nie mieli dokąd wrócić. Byli zdesperowani. Ta planeta to dla nich jedyny ratunek. Skolonizowanie jej było jedyną nadzieją na przetrwanie ICH gatunku, ICH cywilizacji. W miarę powiększania się tej małej, świecącej kropki w ICH teleskopach, nadzieje narastały i niepokój niestety też… Ziemianie, jeśli jacyś tam są, na razie nic nie wiedzą o NICH. I długo jeszcze nie będą wiedzieć, że KTOŚ zmierza w kierunku jednej z planet ich niepozornego Słońca…


Epilog

 „Jeśli kosmici złożą nam wizytę, rezultat będzie podobny do odkrycia Ameryki przez Kolumba, co nie skończyło się dobrze dla rdzennych Amerykanów”
Stephen Hawking

Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Stephen_Hawking

niedziela, 9 lipca 2017

KONTAKT PO ŚLONSKU

KONTAKT PO ŚLONSKU

Niydowno spytoł sie mie ftosi, co myśla ło UFO i na koniec godki żech pedzioł, że niy wjym eli UFO tu u nos loto, ale „bołoby fajnie  kejby ftoś z byzuchym wloz...” na co tyn istny łodpedzioł, „ nie wiemy jakie majom zamiary, więc może być też niemiło”. „Łobejrzymy możno kedyś”…godom. Na tym my skończyli.
Zakłodomy, coby trocha pofantazjyrować, iże jednak ftosi  tukej poradzi dofurgnońć. Kedyś  możno rychtig dofurgnie.
Weznymy  tukej pod rozważynie  trzi możności.
1. Prowda jest łokropiczno. Chytajom ludzi i robjom z nich swojske krupnioki i żymloki, a tych nojzdrowszych  wciepujom do garca z gorkim fetym i warzom jak kreple.
2. Możno prawdom jest: Przifurgli do nos już downo tymu. Łebejrzeli jako to krwiożerczo zorta, bo przeca cołko naszo historia to yno dycki wojny kanś boły, som i bydom. Pedzieli se, że yno łostuda sie z takimi chachorami zadować. Ale trza nikedy łobejrzeć, co tyż wynokwjajom…
3. A możno, furgajom  tukej nikedy, bo to turysty abo ftosi tukej zbjyro materiał badawczy bo  robi jakigioś magistra tam u sia, na tym swoim świecie. Niy rożajom sie w nasze życie bo nom źle niy życzom.
No a terozki pomyślymy jaki to by mjało syns.
1. Jakże to tak, tako rasa co poradzi lotać do gwjozd,  mo z nos, ludzi, krupnioki abo kreple łonaczyć?! To sie niy godzi… A czamu? To przeca niy jest kanibalizm. Nom sie przeca zdarzoł rychtig kanibalizm, z musu abo religii. To by byli OBCY. Inkszo rzecz, eli by nos strowjyli i niy potruli się. Boroki. Jeszcze by my im w gordzielach stanyli. Chemia organiczno-poważno sprawa, ale jakby sie pokozało, że z nos jest maszkyt, to by boło kepsko z nami. Licho pociecha, że skończyli by my w jakiś zocnyj galaktycznyj restałracji  jako szpecyjo. Możno jednako poradziyliby złonaczyć samo mjynso sztucznie. Po co furgać tak daleko i chytać, jak to idzie u sia w laboratorium , ostatecznie w chlywiku..Moralne? My tyż momy gowjydź w chlywiku, nawet te istne co yno w sklepie mjynso kupujom. No, pra? Ino tego chlywika wolom niy łoglondać, boby co nikerym ta rolada abo wuszt niy wlazłoby bez gordziel. Jakby tak rychtig boło, na zicher niy bydom z nami godać. Przeca my tyż niy nawjonzujymy kontaktów dyplomatycznych z krowami, świniami abo gynsiami. Kura aby chyndyka rożomy do bratruły tyż niy za kara, yno coby se pojeść. No i dzisiej tyż sie zdarzo, że ludzie ludziom rychtujom taki los, że rypnońć motkym w łeb i na krupnioki, to szczyt humanitaryzmu by boł.  Jake wonty miołby mieć OBCY? My niy yno zbijomy gowjydź na mjynso, ale i do „sportu”. Predator ( tyn istny z filmu co na ludzi polowoł ino mu Szwarceneger wyklupoł pniokym te ciongoty) by sie uśmioł kejby to przeczytoł!
2. Przifurgli, łbejrzeli i majom na nos pozor. Zaczło sie to przeca na fest, te pokazywanie sie UFO zaroski po tym jak my, ludzie, pjyrwszo atombomba szpryngli.  Możno se myślom tak:  Z takimi chachorami nigdy niy wiadomo, co im do gowy szczeli, a cosik łostatnio już poradzom tyż w kosmos furgać? Trza ich wachować! Abo nojlepi  zahaltować, coby nom jaki utropy niy zrychtowali, bo jak łone same do sia som take frechowne, to co by zrobjyli z nami? Jeszcze by nos na krupnioki abo rolady przełonaczyli…Niy ma sie im co dziwać! Jo tyż niy dziwia sie nikerym co uważajom , że możno bestoż już niy furgajom Amerykony na Miesionczek.  Byli, wleźli na prywatny plac, i dostali egzorta: Niy ciście sie sam, tyn plac jest nasz! Przeca to już rubo sztyrdziyści lot tymu boło! Kejby tak boło, na zicher zostawjyli jakoś wacha coby  mieć na nos łoko. Możno łoglondajom u sia nasze programy telewizyjne? Spomiarkujom, jak fest inny jest świat niż tyn, co im wciepujymy we filmach, wiadomościach i (hihihi!!!) reklamach?
3. Furgajom, londujom kanś w bażołach, nazbjyrajom trocha kizlokow, natargajom trowy, naciongnom wody z rzyki… Cołko ich robota. Nikedy sie trefi jakiś wrazidlaty i ich przycichtuje na tym. Nikedy yno łodfurgnom spokojnie, ale bywo tyż, (bezmaś) że chytajom takigo. Abo, jak niy ma bojoncy, zaproszajom rajn do swoigo ałta. (UFO) Bywo, że go zmierzom, zwożom, zrobjom se z nim zdjyncie… Znajome, pra? Indjanery w dżungli abo Murziny w sawannach tyż kedyś to przerobiali. Rajza morsko w czasach Magellana, to boło jak na inksze planety. Terozki świat sie skwyrknoł. My poradzymy tako rajza w pora dni se złonaczyć, fligrym. Yno na wyspach Oceanii majom lotniska i markety jak u nos. My tyż chcymy mieć coś na pamjontka z feryjni i knipsujymy zdjyncia siebie z Indianerym. Dostoł łodbitka? Downo tymu te Indianery, Murziny i inksze rasy, kepsko wyszli na kontakcie z wyższom technologicznie cywilizacjom. Z nami. Straciyli , no możno poleku: tracom; swoja wiara, kultura, tożsamość…Nos pewno spotkałoby to samo.  Możno majom take doświadczynio u sia, abo z innymi cywilizacjami, kere kedyś spotkali i wiedzom czym to wonio, beztoż nom dajom pokoj. My sami to ciyngym w sumie przerobiomy! Jadymy kanś na rajza do Egiptu abo kaj, jadymy pora godzin na kameli, a na koniec dociyromy do jakiś oazy, a tam zamiast mlyka z takij kameli, abo bodaj z kozy, dowajom nom do picia Sprajta abo inksze farbki. Bo tam już zaczyno być jak u nos. Bo naszo cywilizacja poleku łonaczy inkszych  na takich, jako sama jest.   Prziroda zaś przaje razmajtościom. Łobejrzicie, wjela dziwnych zwierzokow po świecie tyro…
A my by chcieli wszysko na jedno kopyto. Znormalizowane. No, wjerza, że niy  kożdy tak chce, ale co z tego, skoro nom to naciepujom z gory?! Jaki krziwy banan mo być, abo wjela może łogorek urosnyńć, abo jako byrna mom mjeć…
Dom do przemyślynio: My ludzie, tyż robjymy jakeś badania w tajdze abo Arktyce. Widzymy ze helikoptera niedźwiedzia polarnego. Goniymy go i szczylomy szpricom na spanie.  Jakby misiek umioł godać, to pedziołby swoim kamratom przy piwie mni wjyncy tak: Prawje co żech  skończoł foka na swaczyna. Ujrzołech take sroge furgajonce coś. Wjynksze i gibciejsze  niż nojwynkszo ojla abo oreł. Te diosectwo niy yno drapko furgało i mie gonioło, ale jeszcze fest wyrczało. Citołech jak pogupjały, na som koniec coś mje dziubło w rzić i słabo mi boło. Mosiołech lygnoć. Z tego coś, wylazły dwa pyrtki. Tyż miały sztyry giczoły jak my, ale chodzioły na dwóch zadnich. Nikedy coś błysło. Łobadali mie i chyba byli ciekawi jakech wielki jest i ciynszki, bo wraziyli mie do saka i dźwigli takim wyrczoncym wichajstrym. Usnołech. Jakech sie spamjyntoł, już ich niy boło widać. Po takij godce, inksze miśki wejrzom na tego misia choby boł miechym piźniynty i pedzom: Ty już chopie lepij niy fandzol, yno sie napij. Abo niy! Lepij niy!!!! Niy pij! Jak zaś mosz tak fulać…Styknie!
                                                                                                         Autor:  Jerzy Strzeja.

czwartek, 6 lipca 2017

REGENERACJA

REGENERACJA

Po tym, jak zainicjowany został proces, który spowodował, że jej nerka zaczęła odrastać, a wątroba zaczęła ulegać stopniowej regeneracji, jej los został przesądzony. Będzie żyć. Ona jeszcze o niczym nie wiedziała. Ostatnie wspomnienie zarejestrowane przez jej mózg było związane z eksplozją kopuły. Uratowało ją wtedy kilka zbiegów okoliczności. Ale teraz, kiedy pozostaje zanurzona w „Testowej Substancji”, jedyne co rejestruje świadoma część jej mózgu, to przyjemne, życiodajne ciepło, rozchodzące się po całym ciele. Trwała skulona w tej żelistej mazi już od kilku miesięcy. Skóra, oraz część tkanki mięśniowej, zniszczone podczas eksplozji, uległa regeneracji, już kilka tygodni po wdrożonym leczeniu. Teraz przystępowano do najtrudniejszej części eksperymentu, polegającego na regeneracji narządów wewnętrznych. Wszystko odbywało się dzięki odpowiedniej stymulacji sprawnego mózgu, który jako jedyny narząd wewnętrzny, nie uległ uszkodzeniu w momencie eksplozji. Było to o tyle zaskakujące, że jako pracownica sekcji porządkowej stacji, nie miała na sobie kombinezonu ochronnego. Siła odrzutu poderwała ją i wyrzuciła do drugiego pomieszczenia. Upadła w taki sposób, że głowa znalazła się w polu siłowym izolowanej strefy. Uderzenie spowodowało natychmiastowe złamanie karku, ale drożność rdzenia została zachowana. Zniszczone płuca i krwiobieg funkcjonował na tyle długo, że niedotlenienie nieprzytomnego mózgu nie osiągnęło stanu krytycznego.
Statek kosmiczny Akademii Medycznej „Marihuana” kończył dokowanie do stacji Pluton 2, gdy potężny wybuch wyrwał zaczepy, odrzucając je na wszystkie strony. Sama „Marihuana” nie odniosła żadnych szkód. Gorzej ze stacją. Eksplozja spowodowała potężną wyrwę w kopule reaktora. Wszystkie luźne rzeczy zostały wyrzucone na zewnątrz, a w ocalałych elementach stacji, doszło do skażenia radioaktywnego. Po zapoznaniu się z sytuacją, podjęto decyzję o natychmiastowej ewakuacji stacji Pluton 2.
Znaleziono ją niemalże w ostatniej chwili. Skażenie strefy, w której się znalazła, nie sięgało jeszcze stanu krytycznego. Bio-Robot, transportujący jej ciało w „Marihuanie”, skierował swoje kroki od razu do laboratorium. Od dawna prowadzono tu badania nad „Testowaną Substancją”, jak ją nazywano. Ona nie była pierwsza, którą w niej zanurzono. Leczona tradycyjnymi metodami, nie miałaby żadnych szans na przeżycie.


Epilog

Opowiadała już wielokrotnie swoją historię wnuczkom i prawnuczkom, i praprawnuczkom, ale one wciąż chciały jej słuchać od nowa, i od nowa… Pomimo 139 lat, miała w sobie mnóstwo życiodajnej energii. Jednak to nie jej wiek był ewenementem, bo ludzie żyli znacznie dłużej, ale młode, samo regenerujące się ciało. Od tamtej tragedii minęło 109 lat, a mimo to, jej wygląd się nie zmienił. Teraz to ona stanowiła obiekt badań. Nie wiadomo dokładnie co się stało i co się dokładnie złożyło na taki wynik leczenia. Dotąd nie udało się tego efektu powtórzyć. „Testowa Substancja” jest obecnie powszechnie stosowaną metodą leczniczą. Pomaga w regeneracji skrajnych uszkodzeń ciała, przy zachowanej sprawności mózgu, poprzez jego odpowiednią stymulację. Ale to wszystko, co udało się  osiągnąć.
- Babciu, no i co było później? – Wnuczęta nie dawały jej spokoju. Zanim odpowiedziała, zaśmiała się. Wciąż nie mogła przywyknąć, kiedy zwracano się do niej „babciu”. – Cóż, kiedy leczenie dobiegło końca, wyciągnięto mnie z tej lepiącej mazi. – Kontynuowała. – Pamiętam, że jak się obudziłam, właśnie ścierano ją ze mnie i wszystko mnie wtedy łaskotało. – Znów się uśmiechnęła na tamto wspomnienie. Nikt nie potrafi do dziś wytłumaczyć, co takiego stało się wtedy, że jej mózg do dnia dzisiejszego wykazuje sprawność i zdolności regeneracyjne jak u dwudziestolatki. Komórki całego ciała ulegają stałej regeneracji, dzięki czemu zachowuje młodzieńcze rysy twarzy, gładką skórę i w pełni sprawne narządy wewnętrzne. W międzyczasie urodziła kilkoro dzieci, w tym ostatnie dwadzieścia lat temu, mając 109 lat. Wg lekarzy, nadal jest zdolna do posiadania potomstwa. Nikt nie potrafi wyjaśnić, jak to możliwe. Czy przyczyniło się do tego skażenie radioaktywne? Czy jakiś czynnik obecny w niej samej? Czasami lata statkiem Akademii Medycznej do stacji orbitującej wokół Plutona, aby uczestniczyć w badaniach i doświadczeniach. Może kiedyś uda się znaleźć receptę, jeśli nie na długowieczność, to może chociaż długotrwałą młodość i zdrowie…

czwartek, 29 czerwca 2017

METEORYT GDYNIA

METEORYT GDYNIA


„Ona” wiedziała, że najtrudniejszym etapem będzie przelot w atmosferze. Niska temperatura nie była dla niej zabójcza, choć znacząco ją spowalniała. Ale w wysokiej nie miała szans. Zresztą, mało który organizm miał. Krążyła w przestrzeni kosmicznej od kilku tysięcy lat, osłonięta we wnętrzu niewielkiej, żelazo-niklowej planetoidy. Odkąd „Jej” skała weszła na bardzo wydłużoną paraboliczną orbitę okołoziemską, miała szansę przypatrywać się temu, co dzieje się z nowo powstającą tam cywilizacją ludzką. Od kilkudziesięciu lat również mogła ją podsłuchiwać. „Jej” nowa cywilizacja weszła bowiem w nowy etap, w którym poznała i wpływała na rozchodzące się w przestrzeni zaburzenia pola elektromagnetycznego. „Ona” była pełna podziwu i z zachwytem obserwowała, jak ludzka wiedza ewoluuje i w jakim tempie się rozwija. Po poprzedniej cywilizacji nie było już śladu, nie licząc kilku ruin, pozostałości po monumentalnych budowlach. Nie sądziła, że to tak szybko się tutaj skończy. Przemierzając Układ Słoneczny, we wnętrzu małej planetoidy, z nostalgią wspominała humanoidalne istoty, poprzedników obecnej cywilizacji ludzkiej. A może nawet ich protoplastów? Były to istoty piękne, inteligentne i wyniosłe. Były wspaniałymi symbiontami. Mutualizm, jaki je łączył, czyli „Ją” i „Jej podobnych”, z tymi humanoidami, był jedyny w swoim rodzaju. Ilość wzajemnych korzyści, wprost nieograniczona. Dzięki obecności w ich organizmach „Jej” i „Jej podobnych”, humanoidy te zyskały odporność, siłę, zdrowie, długowieczność… „One” natomiast mogły świadomie istnieć i się rozmnażać. Świadomie, ale bez większego wpływu na podejmowane decyzje i zachowania humanoidalnych istot. Współistnienie sprawiało, że zarówno „Oni” jak i humanoidzi, rośli w siłę. Dzięki długowieczności, ówcześni „Symbiotyczni Ziemianie”, uzyskali zdolność przemierzania olbrzymich odległości w przestrzeni kosmicznej. Ich cywilizacja sięgała planet innych gwiazd. Aż w końcu odlecieli… Zapominając o Ziemi. Pozostawiając, rozsiane tu i ówdzie, w skałach międzyplanetarnych lub na powierzchni planety, resztki symbiontów... 
Przelot przez atmosferę był dla „Niej” traumatyczny. Im bardziej zewnętrzne strefy pędzącej skały ulegały stopieniu, tym szybciej musiała przenikać do jej wewnętrznych stref. Prześlizgiwała się pomiędzy granicami ziaren i mikro-spękań ku centrum. Już wcześniej próbowała szacować, gdzie i kiedy nastąpi wlot w atmosferę oraz gdzie „Jej” skała ma szansę wylądować. Z tych przewidywań wyszło, że będzie to północna półkula. Przy odrobinie szczęścia, „Jej” skała może nawet wleci do wody…
Cudowna wilgoć. To pozwoliło „Jej” odżyć. Unosiła się na powierzchni wody, niczym bezbarwna galaretka. Swojego Symbionta wybrała spośród wielu, którzy kąpali się w strefie przybrzeżnej. Gdy zobaczyła tę Małą Dziewczynkę, zrozumiała, że są sobie przeznaczone. Udało jej się szybko i niezauważenie zagnieździć w ciele Małej. Od teraz istniały Obie w cudownej symbiozie…


Kiedy lekarze tłumaczyli matce małej Ani, co oznaczają wyniki badań córki, była zszokowana i jednocześnie niewyobrażalnie szczęśliwa. „Organizmowi udało się zatrzymać i zwalczyć nowotwór…” – Brzmiała diagnoza. „Turnus rehabilitacyjny nad brzegiem Bałtyku zdziałał cuda…”. – Matka Ani nie mogła powstrzymać łez. We wrześniu Ania wróciła do szkoły i w ciągu roku nadrobiła zaległości z dwóch klas. Choroba nigdy nie powróciła…
…66-letnia już Anna, obecnie profesor astronomii, nadal nie zwalniała tempa. Niedawno wróciła z kilkudniowego pobytu na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Teraz, wraz z córką, która jest biologiem i jednocześnie astronautką, przygotowywały wnuczkę do wylotu do Indii. Ta 20-letnia dziewczyna, też zresztą Anna, dostała posadę w Indyjskiej Organizacji Badań Kosmicznych. Będzie tam kontynuować studia z astrofizyki oraz prowadzić własne prace badawcze. Już teraz były ciekawe, jakie przyniesie to korzyści dla ludzkości. – Może polecę kiedyś na Marsa? - Zamarzyło się młodziutkiej Annie. - A może dalej? Kto wie? - Snuła przypuszczenia babcia. I czuła, że nie są to tylko czcze proroctwa…

Epilog

Był 21 stycznia 1959 roku. Około godziny 5 rano pracownicy Portu w Gdyni zaobserwowali spadającą kulę ognia. Kosmiczna skała najprawdopodobniej przetrwała przelot w atmosferze i wpadła do basenu portowego. Pomimo intensywnych poszukiwań, meteoryt do dnia dzisiejszego nie został odnaleziony.

Źródło informacji zawartych w Epilogu: http://wiki.meteoritica.pl/index.php5/Gdynia

środa, 28 czerwca 2017

PROXIMA CENTAURI B

Proxima Centauri B
Ocknęła się i rozejrzała w koło. Przetarła zmęczone, rozespane oczy i wyciągnęła się na wygodnym, ale już bardzo zużytym i wygniecionym siedzeniu Dyżurnego Lotu statku, a raczej załogowej kapsuły międzygwiezdnej. Pomimo upływu tylu lat, ciągle jeszcze, zanim otworzyła oczy, miała wrażenie, że jest w domu. W półmroku tuż przed nią rozciągał się masywny panel sterowniczy. Przed nią, w środkowym oknie, świecił niewielki ale jasny punkcik. Cel misji. Jednej z sześciu. Przed nimi wystartował jeden statek, po nich miały być jeszcze co najmniej cztery. Wszystko w tajemnicy, ciszy, bez widzów, świadków, rozgłosu…
Wsłuchała się w tykającą ciszę w kabinie. Tykały różne wskaźniki na pulpicie. Tykały, migotały, świeciły, wskazując różne parametry lotu. Szumiał wiatrak wentylacji, szumiały przepływające rurami płyny, również te chłodzące reaktor jądrowy. W głowie też jej szumiało. Szczególnie teraz, gdy znów pojawił się jej wróg, ból głowy. Tuż przed nią wisiał w powietrzu gruby, masywny kalkulator. Zagarnęła go ręką i włożyła w kieszeń z brzegu panelu. Spojrzała w boczne okno. Pustka. W drugim to samo. Mały statek, przemierzający pustkę nie do ogarnięcia umysłem.
Masując powoli skronie, usiłowała przypomnieć sobie moment startu. To był rok 1979. I znów wszystko jej się poplątało. Przecież nie może pamiętać samego momentu startu, bo od wielu godzin spała już w komorze stazy. No tak, od dawna rzeczywistość mieszała jej się z wizjami czy wspomnieniami. A teraz jeszcze ten dokuczliwy ból głowy, który się wzmagał. Nic nie mogła z tym zrobić, bo leki przeciwbólowe się już kończyły. Mogą się wydarzyć sytuacje, gdy będą bardziej potrzebne. Wsparła głowę o oparcie i znów powróciła myślami do przeszłości. Po tym, jak wylecieli na orbitę, dołączono im kilka modułów, w tym ten z reaktorem jądrowym, zapasami powietrza i pożywienia, z komorami stazy, gdzie tkwiło czterech, z sześciu, uśpionych członków załogi. Trzy kobiety i troje mężczyzn. Teraz na swojej wachcie była tylko ona. Na wspomnienie o zmarłym mężu i przyjacielu, opuściła głowę. Ból wciąż rozdzierał jej serce. Pamiętała dokładnie tamten dzień. Dzień w którym napromieniowało go, gdy usuwał awarię reaktora. Umierał w bólach przez wiele kolejnych dni, więc wspólnie zdecydowali, że uśpi go w komorze. Niedługo potem wykres na monitorze zamilkł, co jednoznacznie oznaczało, iż ustały w nim funkcje życiowe. Teraz jest już poza statkiem...
Odpięła pasy przytrzymujące ją w miejscu i przedostała się, płynąc sprawnie w powietrzu, przez wąską śluzę, do modułu mieszkalnego. Statek miał dwa pomieszczenia, w których osoby dyżurujące mogły spędzać czas pomiędzy stanami uśpienia. Tu głównie pracowano, usuwając awarie do której wybudzano załogę i tu odpoczywano. Jedno to kabina sterownicza a drugie to moduł mieszkalny, doczepiony z tyłu kabiny. Było tam trochę luźniej. Miał jakieś trzy na trzy metry wolnej przestrzeni. Dużo. Bardzo dużo. Z niej prowadziło wąskie przejście do korytarza, który otaczał całe to pomieszczenie. Znajdowały się tam kapsuły ze śpiącymi członkami załogi oraz przestrzenie, gdzie zmagazynowana była część żywności, tlenu i inne akcesoria, niezbędne do przeżycia. Kobieta trwała przez chwilę w zawieszeniu, pośrodku pomieszczenia. W końcu, oglądając się wolno, zgarnęła ołówek i kilka papierów z wykresami, fruwających luźno, i przyczepiła na ścianie. Usuwanie awarii w jednym z elementów instalacji cieplnej nie powiodło się. Odkąd komputer uznał, iż musi zostać wybudzona, minęło kilka tygodni, a ona nawet nie zdołała zlokalizować miejsca awarii. Wypuściła powietrze, zrezygnowana. Wyjrzała przez niewielkie okno. Pustka. Wkoło cisza i pustka. Czasami zastanawiała się, czy aby ich statek nie stoi w miejscu…

Straciła dużo czasu na próbach wybudzenia ze snu swoich dwóch zmienników. W końcu zdecydowała, ze zrobi przerwę. Kilkugodzinną. Starała się nie wpaść w panikę. Czuła się bardzo samotna. Samotna i bezradna.
Znów wciskała przełączniki inicjujące wybudzenie. Robiła wszystko zgodnie z procedurami. Przez kilkanaście godzin. I nic. Była przemęczona, miała dość.
— On wiedziałby co zrobić — łkała bezsilnie, pochylona nad instalacją. Powoli ogarniała ją rozpacz. Nie brała pod uwagę, że będzie sama na zmianie. Jego strata była koszmarem, ale jakoś to przetrwała. A teraz jeszcze to. Później spróbuje wybudzić drugą parę. Wiedziała, że to nie ich kolej, ale nie miała wyboru. Czuła się tak strasznie samotna. Resztką rozsądku powstrzymała dalszy płacz. Nie miał sensu. Krople łez fruwały po całym pomieszczeniu. Żeby przetrwać musi myśleć racjonalnie. Załączyła odkurzacz…

Studiowanie połączeń nic nie dało. Wszystko sprawdziła i nie znalazła usterki. Jeszcze raz, tym razem z latarką w zębach, rozebrała panel sterujący z poszczególnymi kabinami, przyłączeniami i płytkami. Nadal nic. Cokolwiek się stało, dotyczyło wszystkich komór stazy. Usterka musiała być więc gdzie indziej. Nie bardzo wiedziała, gdzie szukać. Od startu minęło kilka lat. Lat naprzemiennego snu i krótkich chwil czuwania, podczas których dokonywano korekt lotu i usuwano awarie. To bardzo długi czas. Kto by pamiętał. Trzeba zagłębić się w instrukcje.

Głównym celem misji było przetestowanie zachowania i reakcji ludzi zamkniętych w ciasnym statku-kapsule w ekstremalnie długim okresie czasu. Pozostałe, to między innymi, test reaktora jądrowego, komór stazy, sprawności silników, modułu łączności, wytrzymałości kadłuba i różnych innych urządzeń na statku. W czasach, w których startowali, zimna wojna popychała całe rzesze ludzi, ogarniętych wzniosłymi ideami, do wiekopomnych czynów. Obok wyścigu zbrojeń równolegle odbywał się wyścig w kosmos. Kto pierwszy wyleci na orbitę, kto stanie na Księżycu, kto poleci dalej. Dla idei ludzie byli zdolni poświęcić wszystko. Jak ta misja. Jak wiele mniej lub bardziej udanych misji wcześniej. Jednak ta wyróżniała się szczególnie. Już w momencie startu było wiadomo, iż jest to misja w jedną stronę. Tu nikt nie miał złudzeń.

Popadła w skrajne przygnębienie. Zerkała w dwa ekrany pokazujące obraz z kamer zewnętrznych. Pustka wokół działała przytłaczająco. Szarzyzna wewnątrz pomieszczeń, przygnębiała dodatkowo.
— Nie możesz się poddać! — szeptała sama do siebie, usilnie walcząc z marazmem ogarniającym wycieńczony samotnością umysł. Rozpaczliwie zbierała myśli. Zmuszała się do rozsądnych działań.
— Zadania! Procedury! Nie poddawaj się! Co to ja miałam teraz zrobić? — szeptała rozgorączkowana, marszcząc brwi. — Muszę zebrać myśli. Oh, ten potworny ból głowy…
Gdy brał górę, starała się zasnąć, albo popadała w świat wspomnień. Pocieszała się marzeniami, że czerwony olbrzym, ku któremu zmierzają, okrążany jest przez planety, i że właśnie docierają do jednej z nich, która jest bliźniaczo podobna do Ziemi, i krąży w egzosferze Proximy. I że odebrali sygnał od statku, który wystartował przed nimi, a teraz orbituje nad tą planetą. Czasami w swoich wizjach szła jeszcze dalej, wyobrażając sobie, jak poprzednicy czekają już na nich, na powierzchni tej planety. I że wspólnie zjadają posiłek, radośnie rozmawiając. Tak, o tym marzyła najczęściej…

Straciła nadzieję. Możliwe, że już nigdy nie uda się ich dobudzić. Znów dopadło ją przygnębienie, ale tym razem już nie panikowała. Znała ten etap, kiedy popadała powoli w otchłań otępienia i obojętności. Przechodziła przez niego już wielokrotnie. „Działać mechanicznie! Masz wryte w głowę podstawowe procedury!” — brzęczało jej w głowie. Sprawdzała więc tor lotu, przeliczała na kalkulatorze to i owo, napisała suchy raport, który przesłała na Ziemię…

Epilog

Napęd jądrowy nie był jednak tak wydajny, jak uważano i nie rozpędził nas do zakładanej pierwotnie prędkości. Wobec kosmicznych odległości, trwaliśmy jak zawieszeni w bezruchu, w kosmicznej pustce. Jednak nie to było główną przyczyną, dla której podjęłam decyzję o opuszczeniu posterunku w dyżurce statku. Po stwierdzeniu ustania funkcji życiowych u pozostałych członków załogi, postanowiłam, że zasnę w wolnej komorze stazy. Może to jest właśnie powód, dla którego nie odbieraliśmy żadnych wiadomości z wcześniej wysłanego statku, ani od tych wysłanych po nas? Nie było tam nikogo, kto by mógł je nadać? A może, podobnie jak my, też mieli awarię modułu łączności? Nawet nie zauważyłam, w którym momencie to się stało… A szkoda, bo w 2016 roku z Ziemi wysłano do nas wiadomość o odkrytych czterech planetach, krążących wokół Proximy Centauri. Jedna z nich jest podobno bliźniaczo podobna do Ziemi i krąży w egzostrefie tej gwiazdy. A może moduł łączności nam jednak nie padł i ta wiadomość dotarła? Może kiedyś ją nawet odczytam? Już tak niewiele pamiętam i z trudem odróżniam rzeczy realne od wyimaginowanych. A może to wszystko mi się śni…?

Na Ziemi jest rok 2018. Mój lot więc trwa już 39 lat, ale ja od 31 lat śpię.... I śnię… I kto wie, ile będę spać i czy kiedykolwiek się wybudzę…