Obserwowała ją w skupieniu. Dane, przesyłane przez zewnętrzne detektory, były nadal niepokojące. Ich gwiazda, czerwony karzeł, już od dłuższego czasu, dawała im się we znaki. Iset monitorowała z niepokojem jej podwyższoną aktywność. Ostatnie rozbłyski, podczas których gwiazda wielokrotnie zwiększyła swoją jasność, uszkodziły prawie dwa procent instalacji, na większości platform mieszkalnych.
- Wciąż tutaj? Nie masz zamiaru dziś wracać do domu? – głos męża wyrwał ją z zamyślenia. Uśmiechnęła się, odwróciła od świetlistego wyświetlacza i podeszła ucałować go na powitanie.
- Dzieci zostają dziś dłużej w szkole, więc chciałam to wykorzystać – odpowiedziała, tuląc się do niego. – A co w kopalni? – spytała, zmieniając temat.
- Kończymy powoli na tej planetoidzie – zaczął, niemal jednocześnie całując jej szyję. – Wyeksploatowaliśmy ją doszczętnie. To żelazo-kamienna brekcja, więc teraz już coraz częściej napotykamy regolit czy inny krzemianowy gruz.
- Rozumiem. A te rozbłyski? Mam nadzieję, że nie utrudniają wam zbytnio życia? – spytała, z obawą w głosie, jednocześnie lekko odchylając się do tyłu, pod naporem dotyku jego ust. Oderwał je od niej na moment i patrząc głęboko, w czarne oczy, przycisnął ją mocno do siebie.
- Nie martw się, nic mi nie będzie. Zresztą, na kilka tygodni zacumuję w hucie, na drugiej planecie. Będę mógł teraz znacznie częściej przebywać w domu.
- Cudownie. – Jej oblicze momentalnie się rozjaśniło. Wczepił rękę w jej czarne, długie włosy i odchylając ją do tyłu, zupełnie się w niej zatracił.
Neferkare i Apopi wbiegli do mieszkania, krzycząc od drzwi chóralnie:
- Jeść!
Iset była na to, jak zawsze, doskonale przygotowana. Wypełnione po brzegi misy z jedzeniem, czekały na chłopców już od dobrych kilku minut.
- Mamo, mamo, widzieliśmy dziś Ziemię! – Apopi był wyjątkowo podekscytowany wydarzeniami, które odbyły się w szkole.
- Chyba gwiazdę, wokół której krąży Ziemia – poprawiła go. – Planet raczej nie mogliście widzieć z tego sprzętu, jakim dysponuje wasza szkoła.
- Tak, tak, ale wiesz mamo – przerwał w połowie na kilka sekund, potrzebnych do przełknięcia pożywienia – to będzie super czas, jak już nasza gwiazda wystarczająco zbliży się do Słońca. Będziemy mogli wtedy, w końcu polecieć na Ziemię! – Był tak przejęty, że jedzenie wypadało mu z ust.
- Drogie dzieci, cieszę się, iż nauczyciel potrafił rozbudzić w was takie zainteresowanie, ale musicie mieć świadomość – tu Iset przerwała na moment, aby zastanowić się nad właściwym doborem słów – że zbliżenie naszej gwiazdy do Słońca nastąpi za jakieś czterdzieści tysięcy lat. To mnóstwo czasu, moi kochani. I raczej tego nie doczekamy.
- Ale dzieci naszych dzieci doczekają, mamo. - Poważny głos Neferkare był dla niej lekkim zaskoczeniem. – I w końcu, zamiast żyć na orbicie tego czerwonego karła – kontynuował z poważną jak nigdy, miną - będziemy mogli zamieszkać na przyjaznej Ziemi.
Iset znała tęsknoty swoich dzieci. Od dawna były to również tęsknoty jej, jak i całej ich Cywilizacji. Odkąd niepowodzeniami kończyła się każda kolejna próba terraformowania skalistych globów tego układu, z utęsknieniem i nadzieją patrzyli w kierunku Słońca. Wszyscy bardzo chcieli wierzyć, że ich braciom, którzy przed tysiącleciami obrali tamten kierunek, udało się znaleźć sprzyjające życiu warunki na Ziemi.
- Podobno otwierają nowy człon orbitalny? Czy twój mąż już coś mówił na ten temat? – Bakmut podpytywała przyjaciółkę.
- Nie, nic nie wspominał. Wiem tylko, że na kilka tygodni przenieśli go do jednej z hut. Będzie tam nadzorował proces wytopu jakichś elementów stalowych. Niewykluczone, że będzie miało to coś wspólnego z tym, o co pytasz.
Odpowiedź Iset nie zadowoliła przyjaciółki, jednak przestała drążyć ten temat i spytała pełna obaw:
- Kiedy Dżehutimesa przeniesiono do jednej z kopalń, w której eksploatowano magmowe skały, a było to na pierwszej planecie, z trudem znosił to niskie ciśnienie, jakie tam panuje. Atmosfera była bardzo rzadka i jednocześnie tak toksyczna, że kombinezony wymieniano co kilka dni, choć przebywał w nich na zewnątrz, zaledwie kilka godzin na dobę.
- Rozumiem – Iset pokiwała głową – ale mój Thuoris będzie pracował na drugiej planecie. Po kilku nieudanych próbach jej terraformowania, atmosfera tam ma sporo tlenu i jest bardziej sprzyjająca. Praca na zewnątrz, pomimo, iż również będzie się odbywać w kombinezonach, będzie z pewnością przyjemniejsza.
- To prawda – Bakmut kiwnęła głową ze zrozumieniem i wzięła łyk słodkiego napoju do ust, przygotowanego przez Iset. Jeszcze długi czas kontynuowały spokojną rozmowę, w zacisznym pomieszczeniu, siedząc wygodnie przy potężnym oknie, z którego rozpościerał się wspaniały widok na niespokojną powierzchnię gwiazdy.
Herhor, główny nadzorca Muzeum Historii, zajmującego jedną z większych platform okołosłonecznych, od dłuższego już czasu czekał niecierpliwie na powrót bezzałogowej Sondy. Wysłano ją kilkadziesiąt lat temu, w celach rozpoznawczych. Udało się nadać jej prędkość, która stanowiła spory procent prędkości światła. Spoglądał teraz przez jedno z potężnych okien, na przytłaczający widok, przedstawiający czerwonego karła.
- Cierpliwość to cnota bogów – szeptał sam do siebie – ale bogowie świadkami, jeśli prawdą jest to, o czym od dawna się mówi, to będzie to najwspanialsza informacja, jaką usłyszę za swojego życia. – Tu przerwał monolog i kontemplując, opuścił głowę w zadumie.
- Czy już słyszałeś najnowsze wieści? – Iset wbiegła do potężnego holu, przerywając mu stan zadumy. Herhor nie poruszył się. Zamknął oczy i czekał w skupieniu na to, co ma mu do powiedzenia.
- Przechwyciliśmy naszą powracającą Sondę na obrzeżach Układu. Powinna tu być za kilka godzin. Najciekawsze jest jednak to, że nie przybyła tutaj sama. Mówi się, że najprawdopodobniej przywiozła urządzenie z informacjami od naszych przodków, którym być może dopisało szczęście i zdołali osiedlić się na Ziemi! – Iset dyszała ciężko z podekscytowania. Herhor powoli podniósł głowę, spojrzał przed siebie, marszcząc brwi.
- Nareszcie – wyszeptał.
Potężnych rozmiarów Sonda, płynnie wlatywała do monumentalnego hangaru. Herhor, wraz z współpracownikami, przyglądał się temu spokojnie, stojąc na wysokim podeście. Po zacumowaniu na podjeździe, w kształcie piramidy, nastąpiło automatyczne otwarcie śluzy Sondy. Na ruchomej taśmie wyjechał Obiekt, który nikomu z niczym się nie kojarzył. Jedyne, czego obserwatorzy byli pewni, to to, iż nie był on wytworem ich Cywilizacji. Herhor z namaszczeniem zszedł w podestu i podszedł do niezidentyfikowanego Obiektu. Przyjrzał się mu uważnie i wtedy dostrzegł dziwny napis. Wszyscy wstrzymali oddech a on w skupieniu objął go, nic nie rozumiejącym wzrokiem: VOYAGER 1.
Epilog
- Panie Profesorze, proszę o więcej szczegółów. Kiedy 5 września 1977 roku, z Przylądka Canaveral na Florydzie, wystrzelono sondę Voyager 1, powodzenie tej misji było wielką niewiadomą. Mamy rok 2027. Minęło więc 50 lat. Czy dziś możemy powiedzieć, że misja tej sondy się udała? – Reporterka przeprowadzająca wywiad z astronomem, podsunęła mikrofon pod twarz swojego rozmówcy.
- Cóż, misja tej sondy trwa nadal. Jednak już teraz możemy powiedzieć, iż z większości zadań, jakie dla niej zaplanowano, wywiązała się z powodzeniem.
– Rozumiem. Jednak faktem jest, iż na skutek wyczerpania się energii, potrzebnej do utrzymania pracy instrumentów zainstalowanych w tej sondzie, od dwóch lat nie mamy z nią kontaktu. Jaka będzie zatem dalsza jej przyszłość? – Reporterka nieustępliwie drążyła temat. Profesor pogładził swoją długą, siwą brodę, po czym, po chwili namysłu, spokojnie odpowiedział:
- Obecnie sonda znajduje się w krańcowym obszarze heliosfery. Za około 300 lat dotrze do Obłoku Oorta. Według przewidywań, jeśli nie wydarzy się tam nic nieoczekiwanego, w dość odległej przyszłości, sonda ta ma szansę przelecieć w odległości 1,64 roku świetlnego od gwiazdy Gliese 445. Ten czerwony karzeł obecnie zbliża się do naszego Układu Słonecznego i za około czterdzieści tysięcy lat, znajdzie się w odległości około 4 lat świetlnych. A co się będzie działo dalej, cóż…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz