czwartek, 29 czerwca 2017

METEORYT GDYNIA

METEORYT GDYNIA


„Ona” wiedziała, że najtrudniejszym etapem będzie przelot w atmosferze. Niska temperatura nie była dla niej zabójcza, choć znacząco ją spowalniała. Ale w wysokiej nie miała szans. Zresztą, mało który organizm miał. Krążyła w przestrzeni kosmicznej od kilku tysięcy lat, osłonięta we wnętrzu niewielkiej, żelazo-niklowej planetoidy. Odkąd „Jej” skała weszła na bardzo wydłużoną paraboliczną orbitę okołoziemską, miała szansę przypatrywać się temu, co dzieje się z nowo powstającą tam cywilizacją ludzką. Od kilkudziesięciu lat również mogła ją podsłuchiwać. „Jej” nowa cywilizacja weszła bowiem w nowy etap, w którym poznała i wpływała na rozchodzące się w przestrzeni zaburzenia pola elektromagnetycznego. „Ona” była pełna podziwu i z zachwytem obserwowała, jak ludzka wiedza ewoluuje i w jakim tempie się rozwija. Po poprzedniej cywilizacji nie było już śladu, nie licząc kilku ruin, pozostałości po monumentalnych budowlach. Nie sądziła, że to tak szybko się tutaj skończy. Przemierzając Układ Słoneczny, we wnętrzu małej planetoidy, z nostalgią wspominała humanoidalne istoty, poprzedników obecnej cywilizacji ludzkiej. A może nawet ich protoplastów? Były to istoty piękne, inteligentne i wyniosłe. Były wspaniałymi symbiontami. Mutualizm, jaki je łączył, czyli „Ją” i „Jej podobnych”, z tymi humanoidami, był jedyny w swoim rodzaju. Ilość wzajemnych korzyści, wprost nieograniczona. Dzięki obecności w ich organizmach „Jej” i „Jej podobnych”, humanoidy te zyskały odporność, siłę, zdrowie, długowieczność… „One” natomiast mogły świadomie istnieć i się rozmnażać. Świadomie, ale bez większego wpływu na podejmowane decyzje i zachowania humanoidalnych istot. Współistnienie sprawiało, że zarówno „Oni” jak i humanoidzi, rośli w siłę. Dzięki długowieczności, ówcześni „Symbiotyczni Ziemianie”, uzyskali zdolność przemierzania olbrzymich odległości w przestrzeni kosmicznej. Ich cywilizacja sięgała planet innych gwiazd. Aż w końcu odlecieli… Zapominając o Ziemi. Pozostawiając, rozsiane tu i ówdzie, w skałach międzyplanetarnych lub na powierzchni planety, resztki symbiontów... 
Przelot przez atmosferę był dla „Niej” traumatyczny. Im bardziej zewnętrzne strefy pędzącej skały ulegały stopieniu, tym szybciej musiała przenikać do jej wewnętrznych stref. Prześlizgiwała się pomiędzy granicami ziaren i mikro-spękań ku centrum. Już wcześniej próbowała szacować, gdzie i kiedy nastąpi wlot w atmosferę oraz gdzie „Jej” skała ma szansę wylądować. Z tych przewidywań wyszło, że będzie to północna półkula. Przy odrobinie szczęścia, „Jej” skała może nawet wleci do wody…
Cudowna wilgoć. To pozwoliło „Jej” odżyć. Unosiła się na powierzchni wody, niczym bezbarwna galaretka. Swojego Symbionta wybrała spośród wielu, którzy kąpali się w strefie przybrzeżnej. Gdy zobaczyła tę Małą Dziewczynkę, zrozumiała, że są sobie przeznaczone. Udało jej się szybko i niezauważenie zagnieździć w ciele Małej. Od teraz istniały Obie w cudownej symbiozie…


Kiedy lekarze tłumaczyli matce małej Ani, co oznaczają wyniki badań córki, była zszokowana i jednocześnie niewyobrażalnie szczęśliwa. „Organizmowi udało się zatrzymać i zwalczyć nowotwór…” – Brzmiała diagnoza. „Turnus rehabilitacyjny nad brzegiem Bałtyku zdziałał cuda…”. – Matka Ani nie mogła powstrzymać łez. We wrześniu Ania wróciła do szkoły i w ciągu roku nadrobiła zaległości z dwóch klas. Choroba nigdy nie powróciła…
…66-letnia już Anna, obecnie profesor astronomii, nadal nie zwalniała tempa. Niedawno wróciła z kilkudniowego pobytu na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Teraz, wraz z córką, która jest biologiem i jednocześnie astronautką, przygotowywały wnuczkę do wylotu do Indii. Ta 20-letnia dziewczyna, też zresztą Anna, dostała posadę w Indyjskiej Organizacji Badań Kosmicznych. Będzie tam kontynuować studia z astrofizyki oraz prowadzić własne prace badawcze. Już teraz były ciekawe, jakie przyniesie to korzyści dla ludzkości. – Może polecę kiedyś na Marsa? - Zamarzyło się młodziutkiej Annie. - A może dalej? Kto wie? - Snuła przypuszczenia babcia. I czuła, że nie są to tylko czcze proroctwa…

Epilog

Był 21 stycznia 1959 roku. Około godziny 5 rano pracownicy Portu w Gdyni zaobserwowali spadającą kulę ognia. Kosmiczna skała najprawdopodobniej przetrwała przelot w atmosferze i wpadła do basenu portowego. Pomimo intensywnych poszukiwań, meteoryt do dnia dzisiejszego nie został odnaleziony.

Źródło informacji zawartych w Epilogu: http://wiki.meteoritica.pl/index.php5/Gdynia

środa, 28 czerwca 2017

PROXIMA CENTAURI B

Proxima Centauri B
Ocknęła się i rozejrzała w koło. Przetarła zmęczone, rozespane oczy i wyciągnęła się na wygodnym, ale już bardzo zużytym i wygniecionym siedzeniu Dyżurnego Lotu statku, a raczej załogowej kapsuły międzygwiezdnej. Pomimo upływu tylu lat, ciągle jeszcze, zanim otworzyła oczy, miała wrażenie, że jest w domu. W półmroku tuż przed nią rozciągał się masywny panel sterowniczy. Przed nią, w środkowym oknie, świecił niewielki ale jasny punkcik. Cel misji. Jednej z sześciu. Przed nimi wystartował jeden statek, po nich miały być jeszcze co najmniej cztery. Wszystko w tajemnicy, ciszy, bez widzów, świadków, rozgłosu…
Wsłuchała się w tykającą ciszę w kabinie. Tykały różne wskaźniki na pulpicie. Tykały, migotały, świeciły, wskazując różne parametry lotu. Szumiał wiatrak wentylacji, szumiały przepływające rurami płyny, również te chłodzące reaktor jądrowy. W głowie też jej szumiało. Szczególnie teraz, gdy znów pojawił się jej wróg, ból głowy. Tuż przed nią wisiał w powietrzu gruby, masywny kalkulator. Zagarnęła go ręką i włożyła w kieszeń z brzegu panelu. Spojrzała w boczne okno. Pustka. W drugim to samo. Mały statek, przemierzający pustkę nie do ogarnięcia umysłem.
Masując powoli skronie, usiłowała przypomnieć sobie moment startu. To był rok 1979. I znów wszystko jej się poplątało. Przecież nie może pamiętać samego momentu startu, bo od wielu godzin spała już w komorze stazy. No tak, od dawna rzeczywistość mieszała jej się z wizjami czy wspomnieniami. A teraz jeszcze ten dokuczliwy ból głowy, który się wzmagał. Nic nie mogła z tym zrobić, bo leki przeciwbólowe się już kończyły. Mogą się wydarzyć sytuacje, gdy będą bardziej potrzebne. Wsparła głowę o oparcie i znów powróciła myślami do przeszłości. Po tym, jak wylecieli na orbitę, dołączono im kilka modułów, w tym ten z reaktorem jądrowym, zapasami powietrza i pożywienia, z komorami stazy, gdzie tkwiło czterech, z sześciu, uśpionych członków załogi. Trzy kobiety i troje mężczyzn. Teraz na swojej wachcie była tylko ona. Na wspomnienie o zmarłym mężu i przyjacielu, opuściła głowę. Ból wciąż rozdzierał jej serce. Pamiętała dokładnie tamten dzień. Dzień w którym napromieniowało go, gdy usuwał awarię reaktora. Umierał w bólach przez wiele kolejnych dni, więc wspólnie zdecydowali, że uśpi go w komorze. Niedługo potem wykres na monitorze zamilkł, co jednoznacznie oznaczało, iż ustały w nim funkcje życiowe. Teraz jest już poza statkiem...
Odpięła pasy przytrzymujące ją w miejscu i przedostała się, płynąc sprawnie w powietrzu, przez wąską śluzę, do modułu mieszkalnego. Statek miał dwa pomieszczenia, w których osoby dyżurujące mogły spędzać czas pomiędzy stanami uśpienia. Tu głównie pracowano, usuwając awarie do której wybudzano załogę i tu odpoczywano. Jedno to kabina sterownicza a drugie to moduł mieszkalny, doczepiony z tyłu kabiny. Było tam trochę luźniej. Miał jakieś trzy na trzy metry wolnej przestrzeni. Dużo. Bardzo dużo. Z niej prowadziło wąskie przejście do korytarza, który otaczał całe to pomieszczenie. Znajdowały się tam kapsuły ze śpiącymi członkami załogi oraz przestrzenie, gdzie zmagazynowana była część żywności, tlenu i inne akcesoria, niezbędne do przeżycia. Kobieta trwała przez chwilę w zawieszeniu, pośrodku pomieszczenia. W końcu, oglądając się wolno, zgarnęła ołówek i kilka papierów z wykresami, fruwających luźno, i przyczepiła na ścianie. Usuwanie awarii w jednym z elementów instalacji cieplnej nie powiodło się. Odkąd komputer uznał, iż musi zostać wybudzona, minęło kilka tygodni, a ona nawet nie zdołała zlokalizować miejsca awarii. Wypuściła powietrze, zrezygnowana. Wyjrzała przez niewielkie okno. Pustka. Wkoło cisza i pustka. Czasami zastanawiała się, czy aby ich statek nie stoi w miejscu…

Straciła dużo czasu na próbach wybudzenia ze snu swoich dwóch zmienników. W końcu zdecydowała, ze zrobi przerwę. Kilkugodzinną. Starała się nie wpaść w panikę. Czuła się bardzo samotna. Samotna i bezradna.
Znów wciskała przełączniki inicjujące wybudzenie. Robiła wszystko zgodnie z procedurami. Przez kilkanaście godzin. I nic. Była przemęczona, miała dość.
— On wiedziałby co zrobić — łkała bezsilnie, pochylona nad instalacją. Powoli ogarniała ją rozpacz. Nie brała pod uwagę, że będzie sama na zmianie. Jego strata była koszmarem, ale jakoś to przetrwała. A teraz jeszcze to. Później spróbuje wybudzić drugą parę. Wiedziała, że to nie ich kolej, ale nie miała wyboru. Czuła się tak strasznie samotna. Resztką rozsądku powstrzymała dalszy płacz. Nie miał sensu. Krople łez fruwały po całym pomieszczeniu. Żeby przetrwać musi myśleć racjonalnie. Załączyła odkurzacz…

Studiowanie połączeń nic nie dało. Wszystko sprawdziła i nie znalazła usterki. Jeszcze raz, tym razem z latarką w zębach, rozebrała panel sterujący z poszczególnymi kabinami, przyłączeniami i płytkami. Nadal nic. Cokolwiek się stało, dotyczyło wszystkich komór stazy. Usterka musiała być więc gdzie indziej. Nie bardzo wiedziała, gdzie szukać. Od startu minęło kilka lat. Lat naprzemiennego snu i krótkich chwil czuwania, podczas których dokonywano korekt lotu i usuwano awarie. To bardzo długi czas. Kto by pamiętał. Trzeba zagłębić się w instrukcje.

Głównym celem misji było przetestowanie zachowania i reakcji ludzi zamkniętych w ciasnym statku-kapsule w ekstremalnie długim okresie czasu. Pozostałe, to między innymi, test reaktora jądrowego, komór stazy, sprawności silników, modułu łączności, wytrzymałości kadłuba i różnych innych urządzeń na statku. W czasach, w których startowali, zimna wojna popychała całe rzesze ludzi, ogarniętych wzniosłymi ideami, do wiekopomnych czynów. Obok wyścigu zbrojeń równolegle odbywał się wyścig w kosmos. Kto pierwszy wyleci na orbitę, kto stanie na Księżycu, kto poleci dalej. Dla idei ludzie byli zdolni poświęcić wszystko. Jak ta misja. Jak wiele mniej lub bardziej udanych misji wcześniej. Jednak ta wyróżniała się szczególnie. Już w momencie startu było wiadomo, iż jest to misja w jedną stronę. Tu nikt nie miał złudzeń.

Popadła w skrajne przygnębienie. Zerkała w dwa ekrany pokazujące obraz z kamer zewnętrznych. Pustka wokół działała przytłaczająco. Szarzyzna wewnątrz pomieszczeń, przygnębiała dodatkowo.
— Nie możesz się poddać! — szeptała sama do siebie, usilnie walcząc z marazmem ogarniającym wycieńczony samotnością umysł. Rozpaczliwie zbierała myśli. Zmuszała się do rozsądnych działań.
— Zadania! Procedury! Nie poddawaj się! Co to ja miałam teraz zrobić? — szeptała rozgorączkowana, marszcząc brwi. — Muszę zebrać myśli. Oh, ten potworny ból głowy…
Gdy brał górę, starała się zasnąć, albo popadała w świat wspomnień. Pocieszała się marzeniami, że czerwony olbrzym, ku któremu zmierzają, okrążany jest przez planety, i że właśnie docierają do jednej z nich, która jest bliźniaczo podobna do Ziemi, i krąży w egzosferze Proximy. I że odebrali sygnał od statku, który wystartował przed nimi, a teraz orbituje nad tą planetą. Czasami w swoich wizjach szła jeszcze dalej, wyobrażając sobie, jak poprzednicy czekają już na nich, na powierzchni tej planety. I że wspólnie zjadają posiłek, radośnie rozmawiając. Tak, o tym marzyła najczęściej…

Straciła nadzieję. Możliwe, że już nigdy nie uda się ich dobudzić. Znów dopadło ją przygnębienie, ale tym razem już nie panikowała. Znała ten etap, kiedy popadała powoli w otchłań otępienia i obojętności. Przechodziła przez niego już wielokrotnie. „Działać mechanicznie! Masz wryte w głowę podstawowe procedury!” — brzęczało jej w głowie. Sprawdzała więc tor lotu, przeliczała na kalkulatorze to i owo, napisała suchy raport, który przesłała na Ziemię…

Epilog

Napęd jądrowy nie był jednak tak wydajny, jak uważano i nie rozpędził nas do zakładanej pierwotnie prędkości. Wobec kosmicznych odległości, trwaliśmy jak zawieszeni w bezruchu, w kosmicznej pustce. Jednak nie to było główną przyczyną, dla której podjęłam decyzję o opuszczeniu posterunku w dyżurce statku. Po stwierdzeniu ustania funkcji życiowych u pozostałych członków załogi, postanowiłam, że zasnę w wolnej komorze stazy. Może to jest właśnie powód, dla którego nie odbieraliśmy żadnych wiadomości z wcześniej wysłanego statku, ani od tych wysłanych po nas? Nie było tam nikogo, kto by mógł je nadać? A może, podobnie jak my, też mieli awarię modułu łączności? Nawet nie zauważyłam, w którym momencie to się stało… A szkoda, bo w 2016 roku z Ziemi wysłano do nas wiadomość o odkrytych czterech planetach, krążących wokół Proximy Centauri. Jedna z nich jest podobno bliźniaczo podobna do Ziemi i krąży w egzostrefie tej gwiazdy. A może moduł łączności nam jednak nie padł i ta wiadomość dotarła? Może kiedyś ją nawet odczytam? Już tak niewiele pamiętam i z trudem odróżniam rzeczy realne od wyimaginowanych. A może to wszystko mi się śni…?

Na Ziemi jest rok 2018. Mój lot więc trwa już 39 lat, ale ja od 31 lat śpię.... I śnię… I kto wie, ile będę spać i czy kiedykolwiek się wybudzę…