czwartek, 13 lipca 2017

BETELGEZA

BETELGEZA

Kiedy wyruszyli, ICH gwiazda centralna była szybko powiększającą się olbrzymią kulą ognia, tzn. czerwonym nadolbrzymem. Szybko, oczywiście mowa o prędkości w skali kosmicznej. W skali życia mieszkańców, jednej z obiegających ją planet, trwało to wieki, wieków... ONI bardzo długo, ale systematycznie przygotowywali się do tego nieuchronnego zdarzenia. Oczywiście zdarzali się wśród nich malkontenci, twierdzący, że to bujdy na resorach i że ICH planeta jest płaska, a gwiazda centralna będzie trwać wiecznie w stanie niezmiennym. Jednak kiedy ICH niebo zaczęło zmieniać kolor, bo w gwieździe powoli kończyło się spalanie wodoru a zaczynała synteza helu, wszystko nabrało niesamowitego rozpędu. Już w przeciągu kilku pokoleń, widać było skutki działalności zmobilizowanych mieszkańców zagrożonej planety. Nie zjednoczyło to bynajmniej skłóconych plemion. Wojny wciąż się toczyły, spory wciąż trwały. Jednak bardzo duża część jej mieszkańców podjęła wysiłki zmierzające do uratowania ICH cywilizacji, przez zagrożeniem jakie niechybnie spadnie na ICH planetę, ze strony olbrzymiej gwiazdy centralnej.

Postęp technologiczny w podróżach międzyplanetarnych szedł IM bardzo opornie. Najpierw z trudem oderwali się od swojej planety. Wylądowanie na rodzimych dwóch księżycach, też nie było proste. Mozolny postęp był okupiony olbrzymim wysiłkiem oraz wieloma ofiarami. Minęło już kilka pokoleń, odkąd powzięli informację o możliwym przebiegu ewolucji ICH życiodajnej gwiazdy. Pracowali niestrudzenie nad ucieczką w kosmos. Jednak wraz z postępem technologicznym, coraz częściej zadawano sobie pytania: Dokąd polecimy? I gdzie zamieszkamy?

Próby odkrycia planet poza ICH układem planetarnym, początkowo nie przynosiły żadnych efektów. Do tego stopnia byli zniechęceni, iż niektórzy całkiem zwątpili w istnienie planet innych gwiazd. Jednak z czasem, wraz z udoskonalaniem technik obserwacyjnych, zaczęły pojawiać się pierwsze odkrycia. Początkowo wątpliwe, później jednak coraz bardziej wiarygodne. Jak tylko zaczęto wysyłać potężne teleskopy poza atmosferę ICH planety, poszukiwania zaczęły nabierać rozpędu. Na początku odkrywano tylko potężne gazowe olbrzymy. Wielu straciło nadzieję, iż gdziekolwiek znajdą podobną do tej, na której żyli. Na szczęście z czasem, kolejne pokolenia unowocześniały metody badawcze. Wkrótce zaczęto odnajdywać i skaliste globy, obiegające swoje gwiazdy centralne. Odkrywano, iż niektóre z nich krążą w egzostrefach swoich gwiazd. Wybranie odpowiedniej kandydatki nie było jednak łatwe. Musiało zostać spełnionych bardzo wiele czynników, aby mogli na niej zamieszkać. W końcu, aby zwiększyć swoje szanse na przetrwanie, wybrano trzy planety różnych gwiazd…

Wyruszyli niemal równocześnie, obiecując sobie solennie, że nigdy nie stracą ze sobą kontaktu. Nie było czasu na wysyłanie sond do planet, które wybrano, więc ryzyko było olbrzymie. Jednak nie mieli wyboru. Pozostając tutaj, ICH dotychczas życiodajna gwiazda centralna, podczas wybuchu supernowej, z cała pewnością by ich pochłonęła. Była to podróż w jedną stronę. Nikt nie miał wątpliwości. Kiedy statki opuszczały orbitę ICH ukochanej planety, patrzyli na nią wiedząc, że już nigdy tu nie powrócą. Wkrótce nadszedł czas i na ICH rozstanie, kiedy to kilkaset statków musiało obrać trzy oddzielne kursy. Były to bardzo smutne chwile dla ICH cywilizacji, ale i pozwalające patrzeć z nadzieją na przyszłość. To była ICH jedyna szansa na przetrwanie.

Zaledwie połowa prędkości światła, jaką udało IM się osiągnąć to i tak dużo, w porównaniu, z tym co zakładano. Nieco ponad 642 lata świetlne, przy tej prędkości, rozłożą się na około 1300 lat podróży. Droga zajmie IM więc wiele pokoleń. Kiedy dotrą na miejsce, już nie będą tymi samymi istotami. Rodzice dbali, aby następne pokolenia pamiętały o rodzinnej planecie i życiodajnej niegdyś gwieździe. Jednak z czasem, wraz z kolejnymi narodzinami, zamiast na przeszłości, skupiano się na tym, co ICH czeka…

W miarę zbliżania się do celu podróży, coraz więcej dowiadywali się o Nowej Ziemi, jak nazwano wybraną planetę. Jej centralną gwiazdą był niezbyt duży obiekt, znajdujący się jeszcze w ciągu głównym. Oszacowali, iż minie co najmniej pięć miliardów lat, zanim wejdzie on w fazę czerwonego olbrzyma. A potem czeka go w miarę spokojne „umieranie”. Zatem będą mieli bardzo dużo czasu na rozwój swojej cywilizacji. Na to od pokoleń czekali. To dawało IM olbrzymie poczucie bezpieczeństwa. Upatrzoną przez nich gwiazdkę otaczało około ośmiu planet, z czego cztery najbliższe jej, były skaliste. Teraz gwiazdka ta, jest tylko małym punkcikiem w ICH teleskopach, mniejszym nawet niż ICH potężna, wkrótce eksplodująca gwiazda centralna.

Hipoteza, jaką wysnuł jeden z ICH naukowców, było dla większości z NICH sporym szokiem. Nie miał co prawda bezpośrednich dowodów, ale jego rozumowaniu nie można było zarzucić braku logiki. ICH urządzenia obserwacyjne bardzo skrupulatnie przyglądały się Nowej Ziemi. Miała jeden księżyc i wspaniałą atmosferę. Tyle zdołano zaobserwować, ale dużo więcej zaczęto się domyślać.
– A co jeśli na tej planecie istnieje inteligentne życie? Bo czemuż by miało się nie wykształcić. Planeta ta miała pod wieloma względami dogodniejsze warunki do tego, niż NASZA. A najważniejsze, miała o wiele więcej czasu…
Mało kto brał to dotychczas poważnie pod uwagę. Większość była pewna, że są jedynymi istotami rozumnymi we całym Wszechświecie.
- A jeśli nie jesteśmy jedyni? Co wtedy zrobimy? Zaatakujemy czy spróbujemy się pokojowo porozumieć? Czy oni w ogóle zgodzą się na pokojowe współistnienie z nami?

Wielu z NICH taka możliwość przytłaczała. Budziła obawy i niepokój. Jednak nie mogli się teraz cofnąć. Nie mieli dokąd wrócić. Byli zdesperowani. Ta planeta to dla nich jedyny ratunek. Skolonizowanie jej było jedyną nadzieją na przetrwanie ICH gatunku, ICH cywilizacji. W miarę powiększania się tej małej, świecącej kropki w ICH teleskopach, nadzieje narastały i niepokój niestety też… Ziemianie, jeśli jacyś tam są, na razie nic nie wiedzą o NICH. I długo jeszcze nie będą wiedzieć, że KTOŚ zmierza w kierunku jednej z planet ich niepozornego Słońca…


Epilog

 „Jeśli kosmici złożą nam wizytę, rezultat będzie podobny do odkrycia Ameryki przez Kolumba, co nie skończyło się dobrze dla rdzennych Amerykanów”
Stephen Hawking

Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Stephen_Hawking

niedziela, 9 lipca 2017

KONTAKT PO ŚLONSKU

KONTAKT PO ŚLONSKU

Niydowno spytoł sie mie ftosi, co myśla ło UFO i na koniec godki żech pedzioł, że niy wjym eli UFO tu u nos loto, ale „bołoby fajnie  kejby ftoś z byzuchym wloz...” na co tyn istny łodpedzioł, „ nie wiemy jakie majom zamiary, więc może być też niemiło”. „Łobejrzymy możno kedyś”…godom. Na tym my skończyli.
Zakłodomy, coby trocha pofantazjyrować, iże jednak ftosi  tukej poradzi dofurgnońć. Kedyś  możno rychtig dofurgnie.
Weznymy  tukej pod rozważynie  trzi możności.
1. Prowda jest łokropiczno. Chytajom ludzi i robjom z nich swojske krupnioki i żymloki, a tych nojzdrowszych  wciepujom do garca z gorkim fetym i warzom jak kreple.
2. Możno prawdom jest: Przifurgli do nos już downo tymu. Łebejrzeli jako to krwiożerczo zorta, bo przeca cołko naszo historia to yno dycki wojny kanś boły, som i bydom. Pedzieli se, że yno łostuda sie z takimi chachorami zadować. Ale trza nikedy łobejrzeć, co tyż wynokwjajom…
3. A możno, furgajom  tukej nikedy, bo to turysty abo ftosi tukej zbjyro materiał badawczy bo  robi jakigioś magistra tam u sia, na tym swoim świecie. Niy rożajom sie w nasze życie bo nom źle niy życzom.
No a terozki pomyślymy jaki to by mjało syns.
1. Jakże to tak, tako rasa co poradzi lotać do gwjozd,  mo z nos, ludzi, krupnioki abo kreple łonaczyć?! To sie niy godzi… A czamu? To przeca niy jest kanibalizm. Nom sie przeca zdarzoł rychtig kanibalizm, z musu abo religii. To by byli OBCY. Inkszo rzecz, eli by nos strowjyli i niy potruli się. Boroki. Jeszcze by my im w gordzielach stanyli. Chemia organiczno-poważno sprawa, ale jakby sie pokozało, że z nos jest maszkyt, to by boło kepsko z nami. Licho pociecha, że skończyli by my w jakiś zocnyj galaktycznyj restałracji  jako szpecyjo. Możno jednako poradziyliby złonaczyć samo mjynso sztucznie. Po co furgać tak daleko i chytać, jak to idzie u sia w laboratorium , ostatecznie w chlywiku..Moralne? My tyż momy gowjydź w chlywiku, nawet te istne co yno w sklepie mjynso kupujom. No, pra? Ino tego chlywika wolom niy łoglondać, boby co nikerym ta rolada abo wuszt niy wlazłoby bez gordziel. Jakby tak rychtig boło, na zicher niy bydom z nami godać. Przeca my tyż niy nawjonzujymy kontaktów dyplomatycznych z krowami, świniami abo gynsiami. Kura aby chyndyka rożomy do bratruły tyż niy za kara, yno coby se pojeść. No i dzisiej tyż sie zdarzo, że ludzie ludziom rychtujom taki los, że rypnońć motkym w łeb i na krupnioki, to szczyt humanitaryzmu by boł.  Jake wonty miołby mieć OBCY? My niy yno zbijomy gowjydź na mjynso, ale i do „sportu”. Predator ( tyn istny z filmu co na ludzi polowoł ino mu Szwarceneger wyklupoł pniokym te ciongoty) by sie uśmioł kejby to przeczytoł!
2. Przifurgli, łbejrzeli i majom na nos pozor. Zaczło sie to przeca na fest, te pokazywanie sie UFO zaroski po tym jak my, ludzie, pjyrwszo atombomba szpryngli.  Możno se myślom tak:  Z takimi chachorami nigdy niy wiadomo, co im do gowy szczeli, a cosik łostatnio już poradzom tyż w kosmos furgać? Trza ich wachować! Abo nojlepi  zahaltować, coby nom jaki utropy niy zrychtowali, bo jak łone same do sia som take frechowne, to co by zrobjyli z nami? Jeszcze by nos na krupnioki abo rolady przełonaczyli…Niy ma sie im co dziwać! Jo tyż niy dziwia sie nikerym co uważajom , że możno bestoż już niy furgajom Amerykony na Miesionczek.  Byli, wleźli na prywatny plac, i dostali egzorta: Niy ciście sie sam, tyn plac jest nasz! Przeca to już rubo sztyrdziyści lot tymu boło! Kejby tak boło, na zicher zostawjyli jakoś wacha coby  mieć na nos łoko. Możno łoglondajom u sia nasze programy telewizyjne? Spomiarkujom, jak fest inny jest świat niż tyn, co im wciepujymy we filmach, wiadomościach i (hihihi!!!) reklamach?
3. Furgajom, londujom kanś w bażołach, nazbjyrajom trocha kizlokow, natargajom trowy, naciongnom wody z rzyki… Cołko ich robota. Nikedy sie trefi jakiś wrazidlaty i ich przycichtuje na tym. Nikedy yno łodfurgnom spokojnie, ale bywo tyż, (bezmaś) że chytajom takigo. Abo, jak niy ma bojoncy, zaproszajom rajn do swoigo ałta. (UFO) Bywo, że go zmierzom, zwożom, zrobjom se z nim zdjyncie… Znajome, pra? Indjanery w dżungli abo Murziny w sawannach tyż kedyś to przerobiali. Rajza morsko w czasach Magellana, to boło jak na inksze planety. Terozki świat sie skwyrknoł. My poradzymy tako rajza w pora dni se złonaczyć, fligrym. Yno na wyspach Oceanii majom lotniska i markety jak u nos. My tyż chcymy mieć coś na pamjontka z feryjni i knipsujymy zdjyncia siebie z Indianerym. Dostoł łodbitka? Downo tymu te Indianery, Murziny i inksze rasy, kepsko wyszli na kontakcie z wyższom technologicznie cywilizacjom. Z nami. Straciyli , no możno poleku: tracom; swoja wiara, kultura, tożsamość…Nos pewno spotkałoby to samo.  Możno majom take doświadczynio u sia, abo z innymi cywilizacjami, kere kedyś spotkali i wiedzom czym to wonio, beztoż nom dajom pokoj. My sami to ciyngym w sumie przerobiomy! Jadymy kanś na rajza do Egiptu abo kaj, jadymy pora godzin na kameli, a na koniec dociyromy do jakiś oazy, a tam zamiast mlyka z takij kameli, abo bodaj z kozy, dowajom nom do picia Sprajta abo inksze farbki. Bo tam już zaczyno być jak u nos. Bo naszo cywilizacja poleku łonaczy inkszych  na takich, jako sama jest.   Prziroda zaś przaje razmajtościom. Łobejrzicie, wjela dziwnych zwierzokow po świecie tyro…
A my by chcieli wszysko na jedno kopyto. Znormalizowane. No, wjerza, że niy  kożdy tak chce, ale co z tego, skoro nom to naciepujom z gory?! Jaki krziwy banan mo być, abo wjela może łogorek urosnyńć, abo jako byrna mom mjeć…
Dom do przemyślynio: My ludzie, tyż robjymy jakeś badania w tajdze abo Arktyce. Widzymy ze helikoptera niedźwiedzia polarnego. Goniymy go i szczylomy szpricom na spanie.  Jakby misiek umioł godać, to pedziołby swoim kamratom przy piwie mni wjyncy tak: Prawje co żech  skończoł foka na swaczyna. Ujrzołech take sroge furgajonce coś. Wjynksze i gibciejsze  niż nojwynkszo ojla abo oreł. Te diosectwo niy yno drapko furgało i mie gonioło, ale jeszcze fest wyrczało. Citołech jak pogupjały, na som koniec coś mje dziubło w rzić i słabo mi boło. Mosiołech lygnoć. Z tego coś, wylazły dwa pyrtki. Tyż miały sztyry giczoły jak my, ale chodzioły na dwóch zadnich. Nikedy coś błysło. Łobadali mie i chyba byli ciekawi jakech wielki jest i ciynszki, bo wraziyli mie do saka i dźwigli takim wyrczoncym wichajstrym. Usnołech. Jakech sie spamjyntoł, już ich niy boło widać. Po takij godce, inksze miśki wejrzom na tego misia choby boł miechym piźniynty i pedzom: Ty już chopie lepij niy fandzol, yno sie napij. Abo niy! Lepij niy!!!! Niy pij! Jak zaś mosz tak fulać…Styknie!
                                                                                                         Autor:  Jerzy Strzeja.

czwartek, 6 lipca 2017

REGENERACJA

REGENERACJA

Po tym, jak zainicjowany został proces, który spowodował, że jej nerka zaczęła odrastać, a wątroba zaczęła ulegać stopniowej regeneracji, jej los został przesądzony. Będzie żyć. Ona jeszcze o niczym nie wiedziała. Ostatnie wspomnienie zarejestrowane przez jej mózg było związane z eksplozją kopuły. Uratowało ją wtedy kilka zbiegów okoliczności. Ale teraz, kiedy pozostaje zanurzona w „Testowej Substancji”, jedyne co rejestruje świadoma część jej mózgu, to przyjemne, życiodajne ciepło, rozchodzące się po całym ciele. Trwała skulona w tej żelistej mazi już od kilku miesięcy. Skóra, oraz część tkanki mięśniowej, zniszczone podczas eksplozji, uległa regeneracji, już kilka tygodni po wdrożonym leczeniu. Teraz przystępowano do najtrudniejszej części eksperymentu, polegającego na regeneracji narządów wewnętrznych. Wszystko odbywało się dzięki odpowiedniej stymulacji sprawnego mózgu, który jako jedyny narząd wewnętrzny, nie uległ uszkodzeniu w momencie eksplozji. Było to o tyle zaskakujące, że jako pracownica sekcji porządkowej stacji, nie miała na sobie kombinezonu ochronnego. Siła odrzutu poderwała ją i wyrzuciła do drugiego pomieszczenia. Upadła w taki sposób, że głowa znalazła się w polu siłowym izolowanej strefy. Uderzenie spowodowało natychmiastowe złamanie karku, ale drożność rdzenia została zachowana. Zniszczone płuca i krwiobieg funkcjonował na tyle długo, że niedotlenienie nieprzytomnego mózgu nie osiągnęło stanu krytycznego.
Statek kosmiczny Akademii Medycznej „Marihuana” kończył dokowanie do stacji Pluton 2, gdy potężny wybuch wyrwał zaczepy, odrzucając je na wszystkie strony. Sama „Marihuana” nie odniosła żadnych szkód. Gorzej ze stacją. Eksplozja spowodowała potężną wyrwę w kopule reaktora. Wszystkie luźne rzeczy zostały wyrzucone na zewnątrz, a w ocalałych elementach stacji, doszło do skażenia radioaktywnego. Po zapoznaniu się z sytuacją, podjęto decyzję o natychmiastowej ewakuacji stacji Pluton 2.
Znaleziono ją niemalże w ostatniej chwili. Skażenie strefy, w której się znalazła, nie sięgało jeszcze stanu krytycznego. Bio-Robot, transportujący jej ciało w „Marihuanie”, skierował swoje kroki od razu do laboratorium. Od dawna prowadzono tu badania nad „Testowaną Substancją”, jak ją nazywano. Ona nie była pierwsza, którą w niej zanurzono. Leczona tradycyjnymi metodami, nie miałaby żadnych szans na przeżycie.


Epilog

Opowiadała już wielokrotnie swoją historię wnuczkom i prawnuczkom, i praprawnuczkom, ale one wciąż chciały jej słuchać od nowa, i od nowa… Pomimo 139 lat, miała w sobie mnóstwo życiodajnej energii. Jednak to nie jej wiek był ewenementem, bo ludzie żyli znacznie dłużej, ale młode, samo regenerujące się ciało. Od tamtej tragedii minęło 109 lat, a mimo to, jej wygląd się nie zmienił. Teraz to ona stanowiła obiekt badań. Nie wiadomo dokładnie co się stało i co się dokładnie złożyło na taki wynik leczenia. Dotąd nie udało się tego efektu powtórzyć. „Testowa Substancja” jest obecnie powszechnie stosowaną metodą leczniczą. Pomaga w regeneracji skrajnych uszkodzeń ciała, przy zachowanej sprawności mózgu, poprzez jego odpowiednią stymulację. Ale to wszystko, co udało się  osiągnąć.
- Babciu, no i co było później? – Wnuczęta nie dawały jej spokoju. Zanim odpowiedziała, zaśmiała się. Wciąż nie mogła przywyknąć, kiedy zwracano się do niej „babciu”. – Cóż, kiedy leczenie dobiegło końca, wyciągnięto mnie z tej lepiącej mazi. – Kontynuowała. – Pamiętam, że jak się obudziłam, właśnie ścierano ją ze mnie i wszystko mnie wtedy łaskotało. – Znów się uśmiechnęła na tamto wspomnienie. Nikt nie potrafi do dziś wytłumaczyć, co takiego stało się wtedy, że jej mózg do dnia dzisiejszego wykazuje sprawność i zdolności regeneracyjne jak u dwudziestolatki. Komórki całego ciała ulegają stałej regeneracji, dzięki czemu zachowuje młodzieńcze rysy twarzy, gładką skórę i w pełni sprawne narządy wewnętrzne. W międzyczasie urodziła kilkoro dzieci, w tym ostatnie dwadzieścia lat temu, mając 109 lat. Wg lekarzy, nadal jest zdolna do posiadania potomstwa. Nikt nie potrafi wyjaśnić, jak to możliwe. Czy przyczyniło się do tego skażenie radioaktywne? Czy jakiś czynnik obecny w niej samej? Czasami lata statkiem Akademii Medycznej do stacji orbitującej wokół Plutona, aby uczestniczyć w badaniach i doświadczeniach. Może kiedyś uda się znaleźć receptę, jeśli nie na długowieczność, to może chociaż długotrwałą młodość i zdrowie…