Stał przy swoim teleskopie, ustawionym w ogrodzie, spokojnie sącząc piwo.
- Tam jest? Widzisz ją?
Przyłożyła oko do okularu i spojrzała w niebo. Dostrzegła drgający, ledwo widoczny punkt. Zadrżała. Chyba to zauważył.
- Chcesz łyka?
Nie odmówiła.
- To ile mamy czasu?
Nie odpowiedziała.
- A ktoś jeszcze, oprócz nas, wypatruje tego ustrojstwa?
- Możliwe. Ale jakie to ma teraz znaczenie?
Zimny trunek spływał do żołądka, dając chwilowe ukojenie rozpalonemu z emocji ciału. Spokojna, cicha okolica, z dolatującymi od czasu do czasu odgłosami rechoczących gdzieś w oddali żab, działała złudnie rozluźniająco. Astronom - amator, ze specyficznym nastawieniem do życia, powoli lustrował nocne niebo, kontrolując co jakiś czas ‘swoją’ asteroidę. Powiedział jej kiedyś, dawno temu: „Jeśli ogłoszą, że wkrótce zderzy się z nami jakaś kosmiczna skała, to chciałbym to zobaczyć. I to najlepiej siedząc w pierwszym rzędzie, żeby nic mi nie umknęło”. Rozsądne podejście, przy tej całej jego ciekawości świata, nieuchronności zdarzenia i gdy nie ma perspektyw na ratunek. - myślała, gdy wraz z nim spoglądała przez teleskop w kierunku nadlatującej skały…
---
Miała szeroko otwarte oczy i usta uchylone w niemym krzyku. Przywarła do okna i trwała tam jak sparaliżowana. Widziała jak potężna skała, przedzierając się przez atmosferę, zaczyna płonąć. Zewnętrzne warstwy asteroidy, trąc o cząsteczki powietrza, błyskawicznie rozpalały się do temperatury rzędu kilku tysięcy stopni, topiąc się i odparowując. Blask ognia odbijał się na jej przerażonej twarzy. Oniemiały z szoku współpracownik, również zastygł w bezruchu, tuż za jej plecami. Obserwowali gigantyczną kulę, otoczoną żarem, wbijającą się bezlitośnie w kontynent euroazjatycki. Potężna energia, uwalniana podczas zderzenia, unosiła ogromne połacie ziemi na wysokość kilku kilometrów. Sam moment zderzenia trwał kilkadziesiąt sekund, choć dla przerażonej kobiety, tkwiącej w oknie Stacji, nieskończoność. Ktoś szarpnął ją za ramię, a może tylko szturchnął przez przypadek. Zabolało. Zapatrzona w widok za oknem, nie zwróciła na to jednak większej uwagi. Ze stanu głębokiego odrętwienia wyrwał ją drżący głos współpracownika:
- Ale jak to możliwe, że nie otrzymaliśmy wcześniej żadnej informacji z naszych podstacji? Systemów namierzania? - szeptał zaszokowany, tuż nad jej ramieniem. Szybki i płytki oddech sprawił, że głos uwiązł mu w gardle. Nie skomentowała jego słów. Patrzyła przed siebie nieprzerwanie, zupełnie otępiała. Skutki kataklizmu rozprzestrzeniały się, ogarniając swoim zasięgiem coraz większy obszar planety. Zaczęła drżeć.
- A jakie to ma teraz znaczenie? - przebłysk myśli pojawił się na ułamek sekundy w jej świadomości i ledwo dostrzeżony, szybko umknął.
---
Życie na globie powoli zamierało. Promienie Słońca z trudem przedzierały się przez atmosferę planety, spowijaną coraz grubszą warstwą pyłów. Ziemia targana wstrząsami wtórnymi, z roztrzęsionymi i spękanymi płytami kontynentalnymi oraz rozbujanymi dnami oceanicznymi, zachwiała się na stabilnej dotąd orbicie. Rozbudzony gwałtownymi naprężeniami skorupy i płaszcza ziemskiego wulkanizm, eksplodujący z gwałtowną siłą, zaczął ulegać stopniowemu wygaszaniu. Temperatura spadała i z godziny na godzinę pogarszały się warunki, umożliwiające egzystencję resztkom cudem ocalałej z kataklizmu fauny i flory. Nad spowitą mroczną aurą planetę, nadciągnął czas ciszy i ciemności, przerywanej jedynie wiejącymi gdzieniegdzie wiatrami. Skalistą powierzchnię Ziemi zaczęła otulać potężna kołdra gigantycznego zimna, znamionująca nadejście epoki lodowcowej.
---
Minęło kilka tygodni. Niestety, do dzisiaj nie udało nam się nawiązać z nikim na Ziemi jakiegokolwiek kontaktu. Trwamy więc osamotnieni na orbicie. Mieszkańcy kilku baz na Księżycu i dwóch na Marsie są w zasadzie samowystarczalni. My i stacja okołoksiężycowa niestety musimy sobie to dopiero wypracować wieloma wyrzeczeniami i poświęceniem. Ja nadal trwam na swoim stanowisku w laboratorium, które teraz stało się jednym z kluczowych, dla przetrwania ludzi na Stacji. Zajmuję się optymalizacją i zwiększeniem produkcji pożywienia, bez którego przecież nie przetrwamy. Pojemniki z rozkwitającymi roślinami, ustawiane rzędem jeden przy drugim, zajmują teraz powierzchnię czterech sekcji. Jednak to wciąż mało. Od kilku dni przystosowujemy więc nową strefę. Pracy jest bardzo dużo, ale nikt nie narzeka. Musimy być niezależni aby jakoś przetrwać, podobnie jak te nieliczne ludzkie enklawy, porozsiewane na pozostałych dwóch globach.
Dziś znów źle spałam, więc zaczęłam pracę wcześniej. Wiem, że jeden posiłek musi mi wystarczyć, ale cały czas czuję głód. Przenosząc kolejny rozsadnik, zerwałam ukradkiem listek i włożywszy do ust, zaczęłam go delikatnie i powoli przeżuwać. Żywność była wciąż i długo jeszcze będzie, deficytowym towarem na Stacji. Podniosłam głowę i spojrzałam przed siebie. W powietrzu, tuż przed moją twarzą, zawisła kropla. Załączyłam cichy odkurzacz, po czym otarłam rękawem pot z czoła. Wielogodzinna praca była koniecznością, jeśli mamy przetrwać. Pozwalaliśmy sobie jedynie na niewielkie chwile wytchnienia, jednak ja teraz muszę zrobić sobie dłuższą pauzę, inaczej zasłabnę. Stanęłam przy oknie. Długo nie mogłam przez nie patrzeć w kierunku Ziemi. Od jakiegoś czasu spoglądam jednak coraz częściej, w nadziei, że gęsta warstwa ciemnego pyłu zacznie się w końcu przerzedzać i zdołam dojrzeć powierzchnię tego martwego teraz globu…